- Austria, Szwajcaria, Liechtenstein, Włochy, Austria...
- Niezapomniane podjazdy pod alpejskie przełęcze
- Cierpliwość kluczem do roweru w Alpach
- 500 kilometrów po wydzielonych drogach rowerowych
- Przepiękne włoskie miasteczka
- Przez Dolomity po Alpe di Siusi
- Mikroprzygoda w alpejskiej kolejce
- Dzień przerwy we włoskim Zakopanem
- Kulinarne święto pod Tre Cime di Lavaredo
- Kolejową drogą rowerową do Toblach
Austria, Szwajcaria, Liechtenstein, Włochy, Austria...
Wyprawę rowerową w Alpy zaczęliśmy w austriackiej Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim. Wkrótce przywitała nas Szwajcaria i szeroka dolina Renu z jej wspaniałymi drogami rowerowymi. To nimi ruszyliśmy na południe w kierunku przełęczy Albula, zaliczając po drodze nocleg w maleńkim Liechtensteinie. Potem była Engadyna (dolina Innu), Szwajcarski Park Narodowy, a dalej już Włochy: Południowy Tyrol z doliną górnej Adygi i Dolomity, które z uroczym Alpe di Siusi odegrały pierwszoplanową rolę podczas tych prawie trzech tygodni rowerowania. Po Dolomitach pozostała już tylko Austria i niecałe 200 kilometrów zjazdu do austriackiego Villach, gdzie zakończyliśmy nasze wakacyjne kręcenie.
Niezapomniane podjazdy pod alpejskie przełęcze
Na pewno najbardziej zapadną nam w pamięci podjazdy pod alpejskie przełęcze. Pierwszy i największy zaczął się już trzeciego dnia - pod przełęcz Albula w szwajcarskich Alpach Retyckich podjeżdżaliśmy 40 kilometrów. W towarzystwie głośnych motorów, zagrzewających nas do wysiłku kolarzy na ich kilka razy lżejszych rowerach i pogwizdujących świstaków dotarliśmy na przełęcz wraz ze starszym sakwiarzem z Niemiec. Po Albuli była Pass dal Fuorn, na którą prowadziło już tylko kilkanaście kilometrów podjazdu, za to w większości w deszczu. Potem były przełęcze w Dolomitach: sympatyczna Passo Gardena zdobywana w zachodzącym Słońcu, oraz sąsiadujące ze sobą Passo di Valparola i Passo di Falzarego, którymi biegła w tym roku trasa słynnego Giro d'Italia.
Cierpliwość kluczem do roweru w Alpach
Myli się ten, kto myśli, że do pokonania alpejskich podjazdów potrzebna jest nadludzka kondycja czy siła. Najważniejszą dla nas okazywała się cierpliwość, która pozwalała na spokojną jazdę pod kolejne górskie serpentyny, choć często nawet tempem pieszego, oraz cieszenie się naprawdę wyjątkowymi widokami wokół. Paradoksalnie, szybkie zjazdy z wysokich przełęczy odbierały wyprawie wrażeń poznawczych. Zamiast rozglądać się po okolicy, ważniejsza była obserwacja, czy zza ciasnego zakrętu nie wyjeżdża zbyt szeroko samochód. Stawaliśmy więc co chwilę i cieszyliśmy się chwilą.
500 kilometrów po wydzielonych drogach rowerowych
Prawie 2/3 długości (niecałe 500 kilometrów) trasy przez Alpy przejechaliśmy po wydzielonych turystycznych drogach rowerowych. W Szwajcarii były to trasy Renu i Gryzonii (numery 2 i 6), we Włoszech trasa rowerowa wzdłuż rzeki Adyga i tzw. Długa Trasa Dolomitów po dawnej linii kolejowej do Cortiny d'Ampezzo, a w Austrii droga rowerowa Drawy. Niewielkie, w większości asfaltowe trakty wiodą rowerzystów przez ustronne okolice w oddaleniu od ruchu samochodowego i często (niestety) także miejscowości. I mimo że zapewniały nam komfortowe podróżowanie po Alpach, to czasem żałowaliśmy, że zamiast pokręcić się po uliczkach alpejskiego miasteczka, czasem mogliśmy tylko rzucić na nie okiem z naszej trasy, akurat wiodącej drugim brzegiem rzeki.
Przepiękne włoskie miasteczka
A niektóre napotkane miejscowości były naprawdę warte uwagi. Najbardziej zapadły nam w pamięć szwajcarska Santa Maria i włoska Glorenza. Bo jak można nie zapamiętać klimatycznego miasteczka, z zastawionym rowerami rynkiem, jedząc smaczne lody i korzystając z darmowego dostępu do Internetu? Glorenza jest podobno najmniejszym (nie ma tysiąca mieszkańców) obwarowanym miastem w Europie. Za to Santa Maria z pięknie wymalowanymi fasadami domów zrobiła na nas wrażenie tyle mocne, co i krótkie - pod arkadami jednego z budynków zrobiliśmy sobie tylko krótką przerwę w drodze w ulewnym deszczu na kemping w niedalekim Mustair.
Przejazd rowerem przez Dolomity miał być odcinkiem specjalnym naszej rowerowej wyprawy po Alpach. Planowaliśmy wjechać w Dolomity od południa, przez Canazei i szukać noclegu na przełęczy Costalunga, a może gdzieś na Passo Sella. Ewentualnie przejechać wariantem północnym, przez Val Gardena. Nasza gospodyni z Bolzano wybiła nam obydwa pomysły z głowy, argumentując to bardzo dużym ruchem na drogach. Jednocześnie jednak nie potrafiła wskazać alternatywy - sugestia "wsiądźcie do autobusu" nie wchodziła w rachubę :-)
Przez Dolomity po Alpe di Siusi
Pojechaliśmy niewielką drogą prosto w środek Dolomitów, w kierunku Siusi (Seis po niemiecku). Ale jeśli na tak niewielkiej drodze panował taki koszmarny ruch, to co musiało się dziać na wspomnianych wcześniej głównych trasach? Ciężarówki, kampery, setki zwykłych aut - było głośno i męcząco. Nie raz, wspinając się długim, krętym, kilkunastokilometrowym podjazdem, klaksonami wyrażano dezaprobatę z powodu naszej obecności na jezdni. W dodatku dobijał nas upał - z Bolzano wyjechaliśmy w okolicach południa.
Tego dnia dojechaliśmy prawie do końca podjazdu, zaledwie... 19 kilometrów! Pokonał nas hałas, podjazd, Słońce i... piękny sad jabłkowy położony nad drogą. Szybka decyzja i kilkadziesiąt minut później siedzieliśmy pod rzędem dorodnych jabłoni, nad ravioli z rukolą, popijając je tanim białym winem. A z naszego "okna" w namiocie rozciągał się widok na Południowy Tyrol. Nie przeżyjecie tego w żadnym hotelu :-)
Nazajutrz akcja potoczyła się szybciej, niż się spodziewaliśmy. Krótko po starcie trafiliśmy na dolną stację kolei linowej z Seis do Kompatsch. Luźny pomysł szybko stał się konkretnym planem - zamiast jechać w kierunku miejscowości Sankt Michael i dalej do Val Gardena, skręciliśmy wprost pod kasy kolei. Co prawda pokonywanie podjazdów za pomocą kolei linowej nie należy do najbardziej honorowych czynów turysty rowerowego, ale... polecamy takie rozwiązanie serdecznie :-)
Mikroprzygoda w alpejskiej kolejce
Najpierw w kasie okazało się, że rowery jeżdżą gratis. Również te obładowane z każdej strony i także te z trzecim, też obładowanym, kołem. Za chwilę zaskoczył nas chłodny ochroniarz, gdy wykazał się zrozumieniem i serdecznością pod naszym adresem: wstrzymał długą kolejkę oczekujących, by w pierwszej gondoli umieścić nas dwoje z rowerem Oli, a do drugiej wprowadzić wyłącznie mój rower, bez pasażerów. Najwidoczniej nie chciał nas rozdzielać, odbierając przyjemność wspólnej jazdy gondolą, a jednocześnie też nie chciał narażać mojego bagażu na jazdę z obcymi osobami. Wyrazy uznania dla tego pana.
Po wyjściu z kolei ruszyliśmy w krótką drogę wśród pięknych zieleni Alpe di Siusi - największą wysokogórską łąkę Europy. Kilkukilometrowy odcinek asfaltu jest zamknięty dla ruchu samochodowego, na drodze towarzyszyli nam tylko nieliczni piesi. I naprawdę zachwycające widoki na otaczające nas masywy Dolomitów. U stóp majestatycznego Sasso Lungo, wyłaniającego się co chwilę zza chmur, rozpoczął się szutrowy zjazd do Santa Christiny. Gwarne, pięknie malowane miasteczko, przeżywało szczyt sezonu.
Tu rozpoczęliśmy kilkunastokilometrowe wspinanie w kierunku Passo Gardena, którego okolice przyjęliśmy sobie jako cel tego dnia. Przy świetle zachodzącego Słońca, wśród co chwilę zmieniających się widoków, powoli wspinaliśmy się ku przełęczy. Widoki rekompensowały wszystko - kilometry podjazdu, przebitą dętkę i pokiereszowane łokieć i łydkę na ostrych kamieniach szutrowego zjazdu do Val Gardeny.
Dzień zakończyliśmy na dzikim parkingu, gdzieś w połowie zjazdu z Passo Gardena, wśród kilku kamperów, których ekipy przyjechały na wspinanie w Dolomitach. Gdy rano otworzyliśmy oczy, towarzyszy wieczoru już nie było, za to z każdą minutą pojawiały się kolejne samochody, z których wysypywali się liczni wspinacze, pędzący na okoliczne via ferraty. Gdy wyruszaliśmy, samochodów było już ponad 200!
Dzień przerwy we włoskim Zakopanem
Tego dnia czekała nas znowu kilkunastokilometrowa wspinaczka - tym razem na Passo Falzarego. Droga okazała się rzadziej uczęszczaną, widoki niegorsze od wczorajszych, wliczając w nie przykrytą śniegiem popularną Marmoladę. A po podjeździe, po kawie pitej na schodach schroniska na przełęczy - szybki, efektowny zjazd, na końcu którego czekała już na nas stolica Dolomitów, włoskie Zakopane - Cortina d'Ampezzo.
Wizytę w Cortinie zaczęliśmy od przejazdu głównym deptakiem miasta. Wniosek nasuwał się nam jeden - to popularne miasto musi uchodzić także za włoską stolicą botoksu i mniej lub bardziej udanych operacji plastycznych. Wkrótce sympatyczny Włoch, widząc polską flagę, zaprosił nas na swój kemping i zaczęliśmy jednodniowe wakacje od roweru. Pizza, krótki spacer po okolicy, szczęśliwie zauważony plakat o jutrzejszym święcie nieopodal i... dłuższą chwilę niewidziany prysznic. Proste przyjemności prostych ludzi :-)
Kulinarne święto pod Tre Cime di Lavaredo
Wypatrzone lokalne święto okazało się gwarną biesiadą w pobliskim Rio Gere, położonym na trasie do jednego z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Dolomitach - okolic szczytu Tre Cime di Lavaredo. Po odstaniu w długiej kolejce po lokalne dania, skosztowaniu szpeku z polentą, miejskim autobusem z Cortiny wjechaliśmy pod samo Tre Cime. Jazdę krętą, górską drogą i obserwowanie umiejętności niepełnosprawnego kierowcy autobusu na pewno wspominać będziemy długo. A widoki, atmosfera miejsca? Cóż, zdjęcia powiedzą Wam więcej :-)
Kolejową drogą rowerową do Toblach
Następnego dnia na pożegnanie z Dolomitami była jeszcze jedna przyjemność - jazda kolejową drogą rowerową z Cortiny do Toblach. I choć biegnie sporymi odcinkami lasem, rowerowa Wielka Pętla Dolomitów zdecydowanie jest jednym z tych z odcinków dróg rowerowych w Europie, jakie warto przejechać. To po tych szerokich, szutrowych traktach po dawnej linii kolejowej zimą ścigają się narciarze biegowi w Pucharze Świata. A gdzieś w oddali na południu majaczą Dolomity w prowincji Trentino, a na wschodzie podróżnicza wyobraźnia widzi świetne na rower Alpy Julijskie.
W alpejskich dolinach nie sposób było nie zauważyć i nie poczuć wagi, jaką przykłada się do rolnictwa. I to w każdym z odwiedzanych przez nas państw: w Szwajcarii, we Włoszech i w Austrii. To co u nas coraz częściej wydaje się powodem zażenowania, w Alpach traktuje się na porządku dziennym - to element tradycji, ale i... biznesu. I tak nie raz swojskie zapachy przenosiły nas do mijanych obór czy pastwisk, nic sobie nie robiąc np. z faktu niedalekiej lokalizacji hotelu czy pensjonatu.
Świetnie służył nam sprzęt. Po raz pierwszy jechaliśmy z sakwami rowerowymi Sport Arsenal i z czystym sumieniem wystawiamy im bardzo dobrą ocenę. Sakwy dzielnie przetrwały czasem trudne warunki podróży i dość zróżnicowaną nawierzchnię alpejskich dróg, w tym także dość wymagający test podczas wywrotki na szutrowym zjeździe w Dolomitach. Ulewne deszcze również nie robiły na nich wrażenia. Z rowerami załadowanymi sakwami świetnie radziły sobie wytrzymałe stopki firmy Pletscher. Ola po raz pierwszy korzystała podczas wyprawy z odbiornika GPS.
I tym razem na trasie spotkaliśmy sympatycznych ludzi. Bardzo miło wspominamy wieczór na kempingu w Thusis z polsko-katalońską parą, z którą... jedziemy za rok do Gruzji ;-) Na uliczkach Bergun spotkalismy dwie przesympatyczne panie-podróżniczki z Francji, z którymi kilkadziesiąt minut rozmawialiśmy o naszej podróży i Polsce. Zaimponował nam ilością bagażu, jaki wwiózł na Albulę, sakwiarz z Niemiec. A to był dopiero początek jego podróży. Po swojsko brzmiącym 'ahoj' poznaliśmy w dolinie Innu czworo sympatycznych rowerzystów z Zaolzia - ciekawe, czy potem też mieli wciąż tylko z górki? I Polaków z Krakowa i Poznania z kempingu w Cortinie też pozdrawiamy! Na kempingu w Molbrucke wiele ciekawego o drogach rowerowych w Niemczech i Austrii zdradził nam inny niemiecki sakwiarz.
Dzięki Agato i Emilu za pomoc logistyczną. I za fajne spotkanie! Dziękujemy też Christinie z Wiednia, Genevieve z Triesen i Cristinie z Bolzano. It was a pleasure to meet you, Ladies! :) I dzięki za alpejskie inspiracje rowerowym podróżnikom, głównie Gosi i Krzyśkowi, Wilkowi i Vanowi. I Tobie Olka, dzięki za kolejną, wspaniałą wyprawę! :-)
A o wyprawie w Alpy rowerem pisze także Karol Werner.
A jakie najlepiej opony wybrać w podróż do Szwajcarii? Wybieram się w następne wakacje i zastanawiam się, czy wystarczą opony szosowe, skoro mają tam takie ładne drogi rowerowe, czy może jednak jakieś trekingowe/przełajowe? Bo nawet po ubitych drogach gruntowych szosowe opony dają radę, gorzej jak trafi się grząski teren, ale zdarzają się tam takie odcinki?
Druga sprawa - jak z noclegiem pod namiotem? Głównie spaliście w wyznaczonych miejscach czy na dziko? Jeśli na dziko, to jak wygląda takie nocowanie? Pytaliście gospodarzy czy po prostu się rozkładaliście w ustroniu? Czy dużo jest tam miejsc odludnych, gdzie można w ciszy rozkoszować się przyrodą? Uwielbiam, jak wokół nie ma żywej duszy, więc ciekawa jestem, na ile przyjdzie mi zaznać tego w Szwajcarii :)
Myślę że to nie kwestia doboru opon, ale przede wszystkim decyzji z Tobie - jaką podróż wybierasz. Co chcesz robić na rowerze? :) W Szwajcarii znajdziesz i spokojne drogi rowerowe i trasy turystyczne po drogach publicznych, jak i górskie ścieżki dla rowerów MTB. Jedno i drugie to zupełne inny rodzaj jazdy, inny rodzaj aktywności. I przede wszystkim - inny rodzaj roweru :)
Super stronka !!! Czyta się świetnie , aż wciąga. A zdjęcia rewelacyjne. Podziwiam za przebyte kilometry na rowerze. Moje marzenie tak podróżować tylko zawsze boję się, że to nie na moje siły:)
Kasiu, dzięki :), ale to naprawdę nie kwestia sił. Przecież siadając na rower nie musisz podróżować po 150 kilometrów dziennie. Kręć tyle, ile lubisz. Rób takie dzienne dystanse, jakie sprawiają Ci przyjemność i które nie wykańczają, nie odbierają sił do dystansu nazajutrz. Sam ciągle się tego uczę, by nie jeździć zbyt wiele, by jednak nie narzucać nam zbyt wiele obciązenia, by podróże były nie tylko poznawaniem, ale jednak wciąż wypoczynkiem i relaksem.
Przejedź nawet 50 kilometrów dziennie. To maksymalnie cztery godziny naprawdę wolnej jazdy. A w ciągu dziesięciu dni jazdy (czyli dwutygodniowego urlopu) zrobi się z tego już 500 kilometrów, a w ten sposób to już naprawdę kawał świata można zwiedzić! :)
Gdybym nie był w Alpach pomyślałbym patrzac na te fotografie, że to była miła i prosta wycieczka. Podziwiam za taki wyczyn, trudno mi wyobrazić sobie nas na takiej trasie, a też z rodziną dużo bartdzo dużo jeździmy.
Wielokrotne trasy przez Alpy do Hiszpanii bardzo zachęcają do wyjazdu, ale te wspomniane realia są inne. Pamiętam naszą drogę przez Alpy Austriackie - te podjazdy! Mam mnóstwo podziwu dla rowerzystów którzy pokonują te drogi. Pzdr.
Głowa, głowa, głowa! :) Jeśli masz dużo spokoju w sobie, cierpliwości i świadomość, że to przecież Twój urlop, Twoje wakacje i naprawdę nie musisz wjechać na szczyt na czas, to dasz radę wjechać wszędzie, bez problemu. Po prostu wrzucasz najlżejszą przerzutkę i spokojnie dokręcasz na samą górę. My tak robimy - to działa! :)
Niesamowite zdjęcia, widoki na żywo musiały zapewne zapierać dech w piersiach! Podziwiam Was za jazdę po górach, ogromny szacun! :) Bardzo lubię rowerowe wycieczki, często na wyjazdy bierzemy ze sobą rowery, ale jeszcze nigdy nie jechaliśmy z całym dobytkiem na rowerach. Wszystko przed nami, w tym roku na rozgrzewkę kilka rowerowych dni w Danii :) Pozdrawiam!
Dania będzie świetna na taką rozgrzewkę :). Świetne drogi rowerowe, bardzo spokojne ukształtowanie terenu. Też jest w naszych planach, ale na bardzo konkretną, przyszłą sytuację życiową :-)
Pozdrowienia :]
I Wy tak na samą górę tymi serpentynami poedałowaliście? Szacun!
Łukasz, podjazdy podjazdami, ale zawsze powtarzam - to głowa podjeżdża pierwsza, potem nogi! :)
Jeśli tylko uda nam się oderwać od naszej zapracowanej rzeczywistości i przestawić na spokojne zwiedzanie, podziwianie widoków, zwiedzanie miejsc, to każdy podjazd jest do podjechania. Chyba najgorsze co można zrobić, to patrzeć przed siebie wyczekując końca podjazdu, w Alpach, w Dolomitach, czy dowolnych innych górach :)
Pozdro.
Jak Wy to robicie że przemierzacie tak ogromne trasy w tak krótkim czasie? Jestem pełna podziwu. I uwielbiam takie krajobrazy
Podróżniczko :), naprawdę nie robimy nic specjalnego :)
Nasze dystanse to średnio około 60-70 kilometrów dziennie, a to dystans, jaki zwykle bez problemu przejeżdża każdy normalnie funkcjonujący człowiek :). Pamiętaj też, że podczas takiej jazdy wyprawowej dzień jest dłuższy - nie ma domowych obowiązków, pakowania, wybierania... Budzisz się, jesz śniadanie, pijesz kawę, pakujesz i już jesteś znów w trasie :)
A przejechać 75 kilometrów dziennie to zaledwie pięć godzin naprawdę nieszybkiej jazdy 15km/h. To naprawdę można zrobić :)
no no piekny szlak i zdjecia piekne... a tym nie honorowym podjazdem sie nie martwcie, w koncu chodzi o przyjemnosc a jazda u boku masy aut to raczej watpliwa przyjemnosc
@Mr_Szpak, zawsze staram się każdy wyjazd wykonać od początku do końca na rowerze i taki numer zawsze mi trochę odbiera z wrażeń :). Chociaż faktycznie, wypadło to fantastycznie, sama przyjemność :)
4-5 dni to całkiem niedużo. Urlopu jak zawsze brakuje a chciałoby się odwiedzić jak najwięcej miejsc. Może i ja w przyszłości się skuszę na taki krótszy wypad.
Owszem, zdecydowanie za mało by powiedzieć, że się zjechało i zna Dolomity. Ale to takie minimum, żeby zobaczyć podstawy i pocieszyc się chwilę wyjątkowymi klimatami.
Marzy mi się wyjazd tylko w Dolomity. Ale lista miejsc do zobaczenia tak długa, że... to chyba trochę potrwa. Na pewno najpierw wrócimy tam na biegówki... :)
Pozdro! :)
Zainspirowani miejscami i widokami planujemy z B. Dolomity na rowerze w lipcu! Będę się odzywał po szczegółowe insttrukcje - ostrzegam!
:-)
B. na pewno sobie poradzi, ale czy Ty... ;-)
Przy okazji pomyśl o fajnych Alpach Julijskich. Może kółko po Dolomitach i kółko po Julijskich? Jest trasa, którą aż się prosi zrobić, 4-5 dni na całość. Odzywaj się na priwa :]
Jak taką wyprawę zorganizować po raz pierwszy? Od czego zacząć przygotowanie? Co jest najważniejsze - informacje praktyczne na temat Alp?
Jesli nie masz sprecyzowanych celów, a chcesz po prostu jechać rowerem w Alpy, najpierw sprawdź możliwości dojazdu do Austrii, czy Szwajcarii. Z róznych miejsc w Polsce może to różnie wyglądać. Samolot do Bergamo? Autobus do Wiednia i dalej austriacki pociąg? Pociągiem i tanimi niemieckimi taryfami spod polskiej granicy? To na początek.
Określ swoje siły. Średnio sprawny turysta może zakładać średni dystans w okolicach 50-60 kilometrów. Na tej podstawie wylicz zasięg kilometrazowoy i czasowy wyprawy, dodaj 2-3 dni na odpoczynek lub fatalną pogodę.
Znając zasięg usiądź do mapy, wystarczą Mapy Google. I kombinuj. Dzień, dwa, trzy... po kilku godzinach zabawy, czytania o miejscach przez które prowadzi trasa klaruje się zarys i pomysł na odwiedzane miejsca. Szczegóły podjazdów możesz łatwo sprawdzić np. w serwisie RidewithGPS.
Gdy będziesz miał pomysł na trasę kup bilety - zwykle wcześniejszy zakup gwarantuje niższą cenę - w samolocie, w niemieckich czy austriackich pociagach, w autobusach Polskibus.
Sprawdź wyposażenie i jedź! :]
Wiedeń wydaje się dobrym tropem na początek, zarówno dla podróży budżetowej, jak i trochę droższej. Chociaż Alpy po austriackiej stronie naszej podróży akurat najmniej nas zachwycały :]
Wydawac się może że przejechać przez takie góry to wielkei wyzwanie i okaz hartu ducha. Nie odmawiam wam obydwu ale nie sprawiacie wrazenie dokonania zyciowego osiagniecia? Przerysowane wiec muszą być te Alpy?
To na pewno zależy od wybranej trasy. Nasza nie miała wielu specjalnie trudnych podjazdów, jednak podjazdy pod Albulę, pod Offenpass, w końcu przejazd przez Dolomity ma pewno będziemy długo pamiętali :)
Albulę wybierałem jako jedną z łagodniejszych przełęczy i rzeczywiście, może nie było specjalnie stromo, za to... wydawało się długo, bardzo długo :)
Wracając wprost do Twojego komentarza - zdecydowanie Alpy są dla ludzi, są do przejechania bez zawału. Może to ci, którzy wrócili z Alp, robią z nich takie straszne góry, by zwiększyć swoje dokonania...? :)
Zazdroszczę przepięknej podróży :) Na nas w tym roku czeka Chorwacja i Słowenia. Ale już teraz wiem, że chyba tak jak u was to nie będzie... Również jeździmy z sakwami, ale staramy się spać pod dachem. Już nie te lata... Szerokiej drogi! :)
Myślę że wiek nie musi tu grać roli. Wazne jest nastawienie w nas samych. Ciepły ubiór, dobry sprzęt i rozsądek w znajdywaniu miejsca pod namiot :). Pozdrawiam serdecznie, na nas Chorwacja i Słowenia również czekają.
A jak to jest z tymi ścieżkami tam? Rzeczywiście można przejechać Alpy tylko drogami rowerowymi? Gdybyś mógł kilka słów o tym. Dziękuję.
To zależy od państwa. W Szwajcarii tras rowerowych jest bardzo wiele - wszystkie można znaleźć na oficjalnej, szwajcarskiej stronie poświęconej drogom rowerowym. We Włoszech już nie było tak dobrze. W Austrii - chyba najgorzej. Tam kilka narodowych dróg poprowadzonych jest dolinami rzek. Za to chyba właśnie w Austrii stopień izolacji od ruchu samochodowego był największy - większość na naszej trasie to boczne, wąskie asfalty, często tylko dla rowerów, lub leśne szutry. W Szwajcarii z kolei długie odcinki rowerowych tras to publiczne drogi, często o większym natężęniu ruchu. Ale małych, cichych wiejskich asfaltów nie brakuje. Te w dolinie Renu były świetne.
Po naszym wyjeździe żałuję, że trasa nie pozwalała nam na przejechanie całej 'Długiej Drogi Dolomitów'. Bo ten przejechany przez nas odcinek z Cortiny do Toblach był świetny.
Mam nadzieję, że trochę pomogłem :]
Ciekawa wyprawa :) jak zawsze ładnie sfotografowana.
Tak patrzę na ten wymuskany świat i po naszej tegorocznej Gruzji nawet troszkę tęsknię :)
pozdrawiam
aga
p.s.
Jeśli potrzebowałbyś coś na temat Gruzji to pisz.
Agnieszko, to tak jak my tęskniliśmy za... normalnością ;) Zobaczymy, jakie wrażenie na nas zrobi Gruzja i 'okolice'. Dzięki! :]
Mocna rzecz ! Gratuluję wyprawy...
Pamiętam te setki kolarzy na przełęczy Falzarego, kiedy po wyczerpującej i najlepszej jak dla nas wspinaczce w tym rejonie, sączyliśmy piwko w barze na "skrzyżowaniu" dróg... :)
Pozdrowienia !
@łukasz, dzięki! :]
Falzarego pamiętam inaczej - zmarzliśmy tam okrutnie i w barze na przełęczy grzaliśmy się gorącą kawą. Niestety, w drzwiach, bo tylu gości miał lokal... :)
Ale pół godziny później byliśmy rozgrzani na dole w Cortinie...
Pozdrowienia! :]
Świetna wyprawa. Mam tylko pytanie - jakim środkiem lokomocji dostaliście się do Bregenz? Bo przyznam, że trasa dość mnie zaispirowała i już zaczynam poszukiwać punktu startowego.
Cześć. Dojechaliśmy do Bregencji austriackim Intercity z Wiednia. Ciekawa, całodzienna trasa, w dużej części alpejską doliną Innu, którą zresztą też się interesowaliśmy w kontekście rowerów.
Sprawdź taryfy SparSchiene ('first minute') w OeBB i pamiętaj o ograniczonej ilości miejsc na rowery.
:]
Cześć,
Piękna wyprawa. Ja planuję się wybrać z kolegą w przyszłym roku na Grossglockner i Stelvio. Czy jesteście członkami Challenge BIG? Jeśli nie to się zapiszcie (http://challenge-big.eu).
Czy jest możliwe że jechaliście tym latem z Warszawy przez okolice Leszna, Podkampinosu i Zawad? Pamiętam że mijałem raz dziewczynę i chłopaka z przyczepką taką jak tu na zdjęciach a potem widziałem jak skręcają w Zawadach w lewo.
Pozdrawiam,
Jacek
Cześć - dzięki :)
Stelvio mieliśmy w planach, ale długi i męczący podjazd w deszczu pod Pass dal Fuorn sprawił, że ze Stelvio jednak zrezygnowaliśmy. Następnym razem :)
O Challenge Big wiem, ale nas tam nie ma. Mimo że kilka BIGów nam się zebrało w Norwegii i Alpach, to zdobywanie kolejnych podjazdów nie jest jednak głównym celem naszych wypraw ;) Ale może nadrobimy zaległości :)
Ludkowie pod Warszawą to niestety nie my. Wstyd się przyznać, ale nie byliśmy jeszcze w tych okolicach... :)
... pozdrowienia, połamania na Stelvio :]
* * *
Edytowane kilka tygodni później:
dodałem profil na Challenge Big:
-> http://www.challenge-big.eu/pl/user/4297
Piękna podróż!
Możecie napisać jak wygląda na zachodzie podróżowanie rowerami z dziećmi? Nasz mały podróżuje jeszcze w przyczepce.
Pozdrawiamy
My byliśmy jeszcze bez dziecka :), ale widzieliśmy mnóstwo rowerowych rodzin z dziećmi, bo wytyczone trasy rowerowe którymi jechaliśmy dają naprawdę spore poczucie bezpieczeństwa. A przyczepki - przeróżne - są bardzo popularne, podobnie jak sztywne hole.
Na kempingach gdzie się zatrzymywaliśmy było sporo udogodnień dla dzieci. W folderach reklamowych też bardzo dużo miejsca poświęca się dzieciom.
Rowerowy Zachód to trochę inna kultura rowerowa niż u nas. Tak na szybko nie przychodzi mi do głowy żadna trasa w Polsce choć trochę nawiązująca poziomem organizacji do tych widzianych przez nas - Renu, Gryzonii, górnej Adygi, czy Drawy.
Najlepszego :]
Fajne. Jak długo byliście w trasie?
Tylko 13 dni, w tym 11 na rowerze. Przejechaliśmy niecałe 800 kilometrów.
Cześć. Jesteśmy małżeństwem przed 50-tką - czy taka trasa jest dla nas? Mamy za sobą trasę wzdłuż Nysy i Odry i Trasę Wiślaną. Jeździmy regularnie na weekendowe wycieczki po Dolnym Śląsku. Trochę się boimy że Alpy to za wysokie progi. Prawidłowo? Pozdrawiamy z Wrocławia.
Cześć Basiu. Moim zdaniem to zależy od Waszej faktycznej kondycji. Często mówię, że turystyka rowerowa jest dla każdego przeciętnie zdrowego turysty, ale Alpy są rzeczywiście dużym wyzwaniem. Jeśli jeździcie po niepłaskim Dolnym Śląsku, to być może macie wprawę i dajecie sobie radę z podjazdami. Ale Dolny Śląsk to wciąż nie Alpy. Nasz najdłuższy podjazd to było chyba około 40-kilku kilometrów - to rzeczywiście jest pewne wzywanie i trzeba być na nie przygotowanym.
Może warto wybrać się na kilka dni na krótką wyprawę po Sudetach? Podjechać do Jakuszyc, może sprawdzić się na Przełęczy Karkonoskiej z Podgórzyna? :)
Dajcie znać jak się potoczyły Wasze plany :), powodzenia, pozdrawiam :)
Widzę że przejechaliście fragment szlaku nad Drawą - co powiecie na jego temat? Dostaliśmy propozycję wybrania się tam lub wzdluż Inn. Który jest ciekawszy szlakiem. Dziękuję za informację i pozdrawiam
Cześć. Nam Drawa wydała się odrobinę nużąca ze względu na koncówkę naszej alpejskiej trasy i porównanie dolinowych klimatów z tymi z Dolomitów i Alp. Niestety, w dolinach nigdy nie będzie takich widoków, jak wysoko w Alpach :)
A Drawa czy Inn - myślę, że Inn. Głównie ze względu na efektowny początek rowerowego szlaku w wysokich górach. Do takiego wysokogórskiego kurortu jak Sankt Moritz nie dociera się codziennie - warto wykorzystać okazję! :)
Alpy też nam się bardzo marzą ale przerażają nas jednak wysokości. Fantastycznie być u góry i cieszyć się widokami ale najpierw trzeba tam dojechać. Czy ten pierwszy raz bardzo boli - czy można to trochę potraktować ulgow? Czy są wyciągi na jakąś wyższą partię Alp żeby potem więcej zneżdzać niż wjeżdzać? Pozdrawiam świetna strona. Uwielbiamy te klimaty.
Cześć. Wyciągiem w górę i w dół na rowerze? :) Niestety, to działa zwykle tylko na rowerze enduro, MTB i podobnych, a w turystyce rowerowej bardzo trudno trafić na taki wariant pomocy na trasie. Sam wiem tylko o tym o którym piszę wyżej - na Alpe di Siusi.
A czy bardzo boli - nie, to chyba nie jest aż tak trudne by tym się zniechęcać do wyjazdu w Alpy. Alpy to góry jak każde inne - ważna jest cierpliwość w spokojnej jeździe w górę, a nie jakaś wielka kondycja. Rowery są wyposażone w przerzutki, te pomagają wjechać na każdą górę przy dobrym nastawieniu i cierpliwości - zawsze to powtarzam! :)
Podsumowując - pakować się i jechać, nie szukać problemów, Alpy oddadzą Wam pięknych wrażeń z nawiązką :), powodzenia!
My też myślimy o kolejny sezonie i trafiliśmy na twoją relację. Piękne zdjęcia i wspaniała przygoda :), mamy nadzieję że też nam się uda taką przeżyć :). Dotychczas w Alpy na rowery jeździliśmy tylko stacjonarnie na kilka dni i na rowerach MTB. Teraz chcielibyśmy na około tydzien, 10 dni jechać gdzieś w Alpy szwajcarskie, Retyckie, też widzieliśmy ten długi podjazd pod górę Albula na mapach i już się na niego czaimy :)
Pisze do ciebie z pytaniem o szlaki rowerowe w tych Alpach w tej części na rowery z sakwami. Co byś polecił na kilka dni przyjemnej podróży z widokami na alpejskie szczyty z zaśnieżonych przełęczy? :). Często jezdzimy na narty w Alpy i zawsze wtedy nam się marzy taka podróż - w tym roku zamierzamy to w końcu zrealizować! :)
Dzięki!
Anka
A za Alpami Włochy! Rowerem po Włoszech można przemieszczać się również pociągami. Większość z nich posiada dostosowane do tego celu wagony. Wysiadając w danym regionie możemy od razu rozpocząć zwiedzanie, jak np. zwiedzanie Bolonii do której połączenia i rozkład jazdy pociągów można sprawdzić na stronie w Internecie.
Ekstra sprawa! Wersją łagodniejszą jest szlak Alpe-Adria. Byłem tam trzy razy i mega polecam. Poza jednym trudniejszym dniem to naprawdę łatwa trasa - polecam nawet rodzinom. Ktoś był? Zna? Jakie macie wrażenia z trasy?
Dodaj Twój komentarz