- Z Alp Szwajcarskich nad Morze Północne
- Pociągiem w Alpy na początek trasy rowerowej
- Polowanie na najsłynniejszy pociąg świata
- W pociągu bilet na rower z rezerwacją miejsca
- Alpy Szwajcarskie witają nas pięknym słońcem
- Przełęcz Świętego Gotarda, Furka i Oberalp
- Samotne wspinanie po alpejskiej serpentynie
- Najwyżej położona latarnia morska na świecie
- Rheinquelle - początek 1200-kilometrowej historii
- Swojskie klimaty na czterogwiazdkowym kempingu
- Opactwo benedyktynów i język retoromański
- Większe przewyższenie niż pokonana przełęcz
- Piękna kolekcja krowich dzwonków w Ilanz
- Najwyższa drewniana fontanna w Europie
- Teraz wąwóz Ruinaulta - Wielki Kanion Szwajcarii
- Wąska szosa wycięta w alpejskim urwisku
- Jedno z najpiękniejszych miast w Szwajcarii
- Samoobsługowy sklepik dla turysty rowerowego
- Sztuka uliczna, luksus i wody termalne
- Najlepsze miejsce na pamiątkowe zdjęcie
- Na skrzyżowaniu alpejskich szlaków handlowych
- Arena Tektoniczna Sardona na liście UNESCO
- Podziemna restauracja i muzeum górnictwa w Gonzen
- Najmniejsze miasto i najpiękniejszy widok w Szwajcarii
- Niezwykłe rowerowe spotkanie po roku
- Trasa wzdłuż Renu nie tylko dla rowerów
- Nowa delta Renu pomiędzy Starym i Nowym Renem
- Regulacja rzeki ma chronić przed powodziami
- Gwarne południowe wybrzeże Jeziora Bodeńskiego
- Zabytkowa Badhütte i Muzeum w Spichlerzu
- Najciekawsze miasto nad Jeziorem Bodeńskim
- Niesamowite muzeum szwajcarskiej motoryzacji
- Rudolf Diesel pracował u Saurera
- Bregencja i Konstancja odłożone na później
- Przepiękne Stein am Rhein ozdobą doliny Renu
- To pierwszy laureat Nagrody Wakkera
- Piękny drewniany most na Górnym Renie
- Szafuza - miasto twierdzy i wykuszów
- Rheinfall - największy wodospad w Europie
- Najpiękniejsza miejsca Szwajcarii w miniaturze
- Opactwo benedyktynów na wyspie na Renie
- Piękne Kaiserstuhl, Laufenburg i Rheinfelden
- Początek i koniec wyprawy w Bazylei
- Bazylea - kulturalna stolica Szwajcarii
- Rhein Route - szwajcarska trasa narodowa nr 2
- Komfort i bezpieczeństwo na szlaku rowerowym
- Potrzebowaliśmy wakacji, potrzebowaliśmy Szwajcarii
Z Alp Szwajcarskich nad Morze Północne
Szlak rowerowy Renu w Szwajcarii jest pierwszą częścią europejskiej trasy rowerowej EuroVelo 15 o długości ponad 1200 kilometrów, biegnącej aż do ujścia Renu do Morza Północnego. Szlak ma swój początek w centrum kurortu Andermatt w Alpach Szwajcarskich, skąd pnie się serpentyną w kierunku przełęczy Oberalp. Od położonego niedaleko przełęczy źródła Renu aż do miasta Chur trasa biegnie wzdłuż górnego odcinka Renu (zwanego Vorderrhein - Renem Przednim) z kulminacją w postaci efektownego przejazdu przez wąwóz Ruinaulta - szwajcarski Wielki Kanion. Za Chur w Gryzonii rzeka zwalnia i szeroką doliną dociera do Jeziora Bodeńskiego. Stąd, najpierw przez gwarne miasteczka na południowym brzegu Jeziora Bodeńskiego, a później między innymi przez piękne Stein am Rhein i największy wodospad w Europie, trasa rowerowa doliną Renu dociera do Bazylei. Oficjalny przebieg tego odcinka wynosi 430 kilometrów, a nasze liczniki pokazały niecałe 480 kilometrów długości trasy.
Pociągiem w Alpy na początek trasy rowerowej
Nasza rowerowa Szwajcaria miała swój początek w… Niemczech, ponieważ w Bazylei nie udało nam się znaleźć rozsądnego miejsca na zaparkowanie samochodu na prawie 10 dni, jakie planowaliśmy spędzić na rowerze w Szwajcarii. Dzięki wiadomości do zaprzyjaźnionej blogerki mieszkającej w Bazylei (dzięki za pomoc, Ewa!) i zapytaniu w Google, bezpieczny i tańszy parking znaleźliśmy w Lörrach, niemieckim miasteczku oddalonym o zaledwie 11 kilometrów od dworca kolejowego w Bazylei. I to z niego, z zakupionymi wcześniej biletami promocyjnymi, wyruszyliśmy w kilkugodzinną podróż pociągami szwajcarskich kolei do Andermatt, gdzie swój początek ma Rhein-Route - turystyczna trasa rowerowa wzdłuż rzeki Ren.
Podróż koleją z Bazylei przez Lucernę do Andermatt była najlepszym wprowadzeniem w piękno szwajcarskiego krajobrazu jakie mogliśmy sobie wyobrazić. To była również znakomita okazja, by Szwajcaria przypomniała nam o legendarnej punktualności swoich kolei. Trzy krótkie przesiadki, w tym jedna z dwoma setkami szwajcarskich rezerwistów podążających na ćwiczenia w Alpy, nie przeszkodziły Kolejom Matterhorn Gotthard przywieźć nas na czas z Göschenen do Andermatt. Czerwone wagoniki wąskotorowych górskich Kolei Matterhorn Gotthard kursują pomiędzy Visp a Disentis już od niemal 130 lat. Na trasie są aż 33 tunele i 126 mostów, a pomiędzy najniższym a najwyższym punktem na trasie (przełęcz Oberalp) pokonują ponad 1550 metrów różnicy wysokości, pomagając sobie mechanizmem koła zębatego.
Polowanie na najsłynniejszy pociąg świata
Właśnie przez Andermatt, następnie przez przełęcz Oberalp, a także miasta Disentis i Chur, do których mieliśmy dotrzeć w kolejnych dniach, a później jeszcze przez przełęcz Albula, którą pokonywaliśmy na rowerach kilka lat temu, wiedzie trasa jednego z najsłynniejszych pociągów świata - Glacier Express. To pociąg pospieszny łączący szwajcarskie kurorty górskie Zermatt i Sankt Moritz. Około 270-kilometrową trasę można przejechać w wagonie panoramicznym z ogromnymi oknami, podziwiając widoki na najwyższe partie Alp Szwajcarskich, w tym na liczne lodowce, które dały nazwę słynnemu pociągowi. Tak się udanie złożyło, że Glacier Express aż trzykrotnie pozował nam do ujęć z niezwykłymi alpejskimi scenami w tle.
W pociągu bilet na rower z rezerwacją miejsca
Oprócz podziwiania piękna Szwajcarii podczas jazdy pociągiem z Bazylei w Alpy wspominaliśmy naszą zeszłoroczną podróż po Europie. Z biletami Interrail odwiedziliśmy wtedy Drezno, Austrię, Południowy Tyrol i Fryzję. Takich kilkugodzinnych podróży pociągami jak ta odbyliśmy wtedy aż osiem, zaliczając okrągłe dwadzieścia przejazdów w pociągach różnej klasy i różnych przewoźników. Podobnie jak wtedy, tak i tu - w Szwajcarii, nie mieliśmy żadnych problemów z przewozem rowerów. Tym bardziej, że do Andermatt na początek trasy wzdłuż Renu podróżuje pociągiem wielu rowerzystów. I z tego powodu warto wcześniej zaopatrzyć się - oprócz biletu na rower - w rezerwację rowerowego miejsca w pociągu, gdyż ich liczba jest niestety ograniczona. W przypadku braku rezerwacji rowery zabierane są tylko wtedy, gdy pociąg posiada wolne miejsca.
Alpy Szwajcarskie witają nas pięknym słońcem
Andermatt przywitało nas niemal czystym, błękitnym niebem, a dolina Ursern wypełniła się słońcem. Mimo szczytu sezonu w niewielkim kurorcie brakowało turystów, a kemping świecił pustkami. Pandemia koronawirusa spowodowała, że należeliśmy do grona nielicznych śmiałków, którzy cieszyli się z podróży po Europie, choć naszą ceną było rygorystyczne podejście do kwestii higieniczno-sanitarnych. Co ciekawe, w okresie letnim Szwajcaria nie wymagała bezwzględnego zakładania masek w miejscach publicznych, choć na ulicach czy w popularnych miejscach było widać wiele osób noszących osłony twarzy. Często dostępne i stosowane były za to środki do dezynfekcji rąk.
Przez Andermatt kiedyś prowadziły transalpejskie szlaki handlowe, a dzisiaj to miejsce, gdzie krzyżują się liczne trasy turystyczne - piesze, rowerowe, samochodowe, a nawet wspomniane już, kolejowe. Historyczny nastrój miasteczka wspomina dawna architektura zgromadzona wzdłuż głównej ulicy, zamkniętej obecnie dla turystycznego i tranzytowego ruchu samochodowego. Wśród oryginalnych XVIII-wiecznych budynków jest tzw. dom Suworowa - dom, w którym mieszkał rosyjski generał Aleksandr Suworow podczas działań II koalicji antyfrancuskiej w 1799 roku. Dziś mieści się tu muzeum doliny Ursern. Kilkaset metrów dalej stoi niewielki hotel Drei Könige & Post, gdzie już pięćset lat temu zatrzymywali się kupcy podróżujący przez Alpy.
Wkrótce to kameralne miasteczko zmieni swój wizerunek - egipski inwestor Samih Sawiris planuje stworzyć w nim duży kurort zimowy i włączyć do niego okoliczne ośrodki narciarskie. Pierwszy z luksusowych hoteli stanął już naprzeciw dworca kolejowego w Andermatt, planowane są kolejne. Ten nadchodzący nastrój wielkiego ośrodka narciarskiego czuć już po wyjściu z pociągu - pod niepozornymi peronami dworca prowadzą szerokie, betonowe korytarze z ruchomymi chodnikami dla narciarzy.
Przełęcz Świętego Gotarda, Furka i Oberalp
Patrząc na Andermatt z serpentyny prowadzącej w kierunku przełęczy Oberalp i miasta Disentis widać las Bannwald, jaki porasta południowe zbocze doliny Ursern. Tym określeniem opisuje się obszar leśny zakładany w celu ochrony niżej położonych terenów i miejscowości przed osuwiskami ziemnymi i lawinami - śnieżnymi i kamiennymi. Lasy te pełnią też funkcję rekreacyjną - po lesie Bannwald prowadzi piesza trasa turystyczna. W głębi widać serpentyny, będące częścią podjazdu na znaną przełęcz Furka, a w lewą stronę biegnie droga w kierunku Przełęczy Świętego Gotarda. To bez wątpienia jedno z komunikacyjnych centrów Alp.
Samotne wspinanie po alpejskiej serpentynie
Wspinaczka po serpentynach w kierunku przełęczy Oberalp jest jedynym większym podjazdem, jaki czeka na turystów na szlaku rowerowym Renu. W szczycie zwykłego sezonu letniego jazda popularną kilkukilometrową krętą trasą alpejską musiałaby odbywać się w towarzystwie dziesiątek innych pojazdów wypełnionych podróżującymi turystami - kamperów, samochodów osobowych, nawet głośnych motocykli. Ale w tym wyjątkowym roku na szosie z widokiem na dolinę Ursern i Alpy Szwajcarskie większość czasu byliśmy zupełnie sami.
Najwyżej położona latarnia morska na świecie
Gdy po kilkudziesięciu minutach zameldowaliśmy się na przełęczy Oberalp, jak wszyscy rowerzyści najpierw zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie pod tablicą z nazwą przełęczy. Ze znalezieniem miejsca w ogródku jednej z dwóch tutejszych restauracji nie było problemu, a dodatkową atrakcją był widok na charakterystyczną latarnię morską stojącą w najwyższym punkcie przełęczy. To replika latarni z ujścia Renu w okolicach Rotterdamu, najwyżej położona latarnia morska na świecie, która ma symbolizować połączenie tej okolicy wodami Renu z Morzem Północnym.
Rheinquelle - początek 1200-kilometrowej historii
Latarnia na przełęczy Oberalp jest częścią punktu informacyjnego Rheinquelle, czyli źródła Renu położonego niedaleko przełęczy. Do źródła, za które uważa się niewielkie alpejskie jezioro Tomasee, z Oberalppass prowadzi kilkudziesięciominutowy spacer. To tam zaczyna się Vorderrhein (Rein Anteriur, Ren Przedni) - jeden z dwóch systemów rzecznych, który 70 kilometrów dalej w Reichenau, po połączeniu z drugim - Hinterrhein (Rein Posteriur, Ren Tylny) tworzy właściwy Ren, na odcinku do Jeziora Bodeńskiego określany dodatkowo nazwą Alpenrhein (Ren Alpejski).
Swojskie klimaty na czterogwiazdkowym kempingu
Pod alpejską latarnią morską zaczyna się najszybszy odcinek całej wyprawy wzdłuż Renu. Najpierw kilka zakrętów szybkiej serpentyny, a potem kilkanaście kilometrów szybkiego zjazdu. Po dobrych doświadczeniach z kempingu w Andermatt, planowany nocleg w pensjonacie w Disentis zmieniliśmy na 4-gwiazdkowy kemping, należący do sieci największej szwajcarskiej organizacji turystycznej Touring Club Suisse. Pięknie położony w dolinie Renu, oddalony o półtora kilometra od miasta, mocno nas zaskoczył. Mnóstwo gości, palące się ogniska i grille, latające w powietrzu iskry, wszechobecny dym, grająca muzyka… To nie była ta ułożona Szwajcaria, jaką często sobie wyobrażamy.
Opactwo benedyktynów i język retoromański
Najważniejszym obiektem w Disentis wydaje się dominujące w krajobrazie miejscowości opactwo Benedyktynów. Zostało założone już w VIII wieku, choć obecny kompleks klasztorny został wybudowany na przełomie XVII i XVIII wieku. Na tutejszej stacji kolejowej wiele pociągów zmienia lokomotywę, gdyż wyżej położone fragmenty linii kolejowej wymagają wspomagania szyną zębatą. Ciekawe, że językiem urzędowym w Disentis jest retoromański - romasz, którego dialekt sursilvański charakterystyczny jest dla regionu Sursilva. Językiem tym posługuje się aż około 75% mieszkańców miasta. Następny w kolejności - niemiecki - to podstawowy język jedynie 20% mieszkańców.
Większe przewyższenie niż pokonana przełęcz
Ten pozornie łatwy odcinek trasy rowerowej wzdłuż Renu nie zwalniał nas od wysiłku. Mimo że drugi dzień wyprawy na profilu wysokościowym prezentował się niezwykle zachęcająco, w praktyce zostaliśmy zaskoczeni liczbą krótkich, choć wymagających podjazdów, a w konsekwencji sumą przewyższeń większą niż podczas podjazdu pod przełęcz Oberalp poprzedniego dnia. Widoki rekompensowały jednak wszystkie trudy, a jakość dróg również była bardzo zadowalająca. W Disentis szlak przechodzi na prawy brzeg rzeki i aż do Ilanz prowadzi na zmianę lokalnymi drogami szutrowymi i wąskimi drogami asfaltowymi wykorzystywanymi tylko przez mieszkańców.
Piękna kolekcja krowich dzwonków w Ilanz
Jedna z burz, jakie tego dnia jedna za drugą przechodziły nad Szwajcarią, była okazją do kolejnej przerwy w jeździe i odwiedzenia muzeum regionu Surselva, którego Ilanz jest drugim największym miastem. Poza tradycyjnymi regionalnymi pamiątkami, muzeum w Ilanz posiada kolekcję krowich dzwonków, które najbardziej zapadły mi w pamięć w tym miejscu. Najstarsze miały ponad 200 lat! Łatwo było wyobrazić sobie, że wystawowe dzwonki musiały być noszone przez wiele krowich pokoleń. Czas mijał, zmieniały się krowie użytkowniczki dzwonków, ich pasterze, nawet pasterskie psy, a na alpejskiej hali wybrzmiewał wciąż ten sam ton zabytkowego dzwonka…
Najwyższa drewniana fontanna w Europie
Ten tradycyjny, regionalny nastrój nie opuszczał nas aż do wsi Valendas, kilka kilometrów od Ilanz. W jej centrum znajduje się jedna z najcenniejszych i najwyższa drewniana fontanna w Europie, pochodząca z 1760 roku fontanna z figurą syreny we florenckim kapeluszu. Jeszcze w latach 30. XX wieku fontanna i jej basen służyły do zaopatrywania mieszkańców wsi w wodę. Historyczne zapisy mówią nawet o setce zwierząt, jakie jednocześnie korzystały z wodopoju, do dziś zachował się schodek, służący mniejszym zwierzętom jak kozy czy owce.
Teraz wąwóz Ruinaulta - Wielki Kanion Szwajcarii
Kilka kilometrów za Valendas czekał już na nas wąwóz Ruinaulta, który zapowiadały pojawiające się w dolinie rzeki ogromne wapienne ściany, widoczne z szosy jeszcze przed Valendas. To niezwykle widokowe miejsce nazywane szwajcarskim Wielkim Kanionem powstało 10 tysięcy lat temu w wyniku zasypania przez Alpy Lepontyńskie doliny Renu, którego wody przez kolejne tysiąclecia sukcesywnie wypłukiwały naniesiony materiał skalny.
I choć mówi się, że najlepszym sposobem na zobaczenie Wielkiego Kanionu jest przejazd przez cały jego przebieg pociągiem wzdłuż Renu, w tym także wspominanym Glacier Expressem, to dzięki rowerowi można nie tylko spojrzeć na Wielki Kanion z góry, ale też zobaczyć poprzedzający go przynajmniej tak samo efektowny, choć krótszy, wąwóz Vesamer. Na spokojny przejazd przez wąwóz Vesamer i wąwóz Ruinaulta, połączony z przerwami na przystanki widokowe, warto zaplanować sobie nawet około dwóch godzin, choć wszystkie atrakcyjne miejsca widokowe znajdują się na odcinku nie dłuższym niż 3 kilometry.
Tuż za malowniczym kościółkiem we wsi Versam zaczyna się zjazd do wąwozu Versamer, zakończony kilkoma agrafkami serpentyny, która kończy się na oddanym w 2012 roku nowym moście nad rzeką Rabiusa. Do 2012 roku ruch odbywał się z ograniczeniami po starym, ponad 110-letnim moście (na zdjęciu z lewej), jednym z zaledwie kilku mostów o takiej konstrukcji w Szwajcarii, który obecnie ma pozostać tylko mostem pieszo-rowerowym. Po obu stronach mostów ciągną się ogromne urwiska skalne wąwozu Versamer, który półtora kilometra dalej łączy się z kanionem Ruinaulta.
Wąska szosa wycięta w alpejskim urwisku
Od mostów nad wąwozem Versamer szlak rowerowy Renu przez około dwa kilometry biegnie szosą wyciętą w skalnym urwisku, w tym przez wykute w skale, ale także pobudowane przez człowieka, tunele. Jadąc tą spektakularną trasą warto zwrócić uwagę na żwirową drogę odchodzącą w bok przed jednym z tuneli - prowadzi do punktu widokowego Spitg, jednego z dwóch przygotowanych miejsc, z których można podziwiać kanion Ruinaulta. To tam, na zboczu nad tunelem i punktem widokowym, udało nam się zaskoczyć chmarę jeleni. Obecność tak płochliwych zwierząt przy popularnym przecież punkcie widokowym może tylko potwierdzać tezę o wyraźnie mniejszym ruchu turystycznym w Alpach w tym sezonie.
Jedno z najpiękniejszych miast w Szwajcarii
Przez burzę i czas potrzebny na nacieszenie się Wielkim Kanionem do Chur dojeżdżamy późnym wieczorem i… niestety, przepada nam planowany wieczór w najstarszym mieście Szwajcarii. Kolejnego dnia kierujemy się najpierw na zacieniony plac za kościołem świętego Marcina, przed budynkiem Muzeum Retyckiego. Oprócz tradycyjnych wystaw opowiadających o historii Gryzonii, na ciekawie zaaranżowanych ekspozycjach w piwnicach kilkusetletniego domu prezentowane są miejscowe znaleziska archeologiczne. Na placu pod muzeum mamy wrażenie, że czas zatrzymał się tu w miejscu. W rogu wciąż szumi fontanna, z której przechodzący turyści nabierają wody w upalne dni i odchodzą w kierunku katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, górującej nad Starym Miastem.
Po odwiedzinach we wspaniałej romańskiej katedrze w Chur robimy sobie jeszcze przejażdżkę po uliczkach Chur. Przemieszczając się tempem pieszego wspominamy wyprawę sprzed kilku lat, gdy Chur zobaczyliśmy po raz pierwszy. Wtedy jednak nie zajrzeliśmy na jedno z najprzyjemniejszych miejsc w stolicy Gryzonii - na plac Arcas niedaleko kościoła św. Marcina. Na trójkątnym placu wśród kolorowych kamienic szumiała woda w fontannie, a z kilku restauracji dobiegał szmer cicho prowadzonych rozmów. Naprawdę, żal było nam ruszać w dalszą drogę.
Samoobsługowy sklepik dla turysty rowerowego
W okolicach Chur krajobraz doliny Renu zupełnie się odmienia. Wokół koryta rzeki pojawiają się uprawy rolne i sady, a lokalni producenci w samoobsługowych sklepikach zachęcają do zakupu serów, jaj, warzyw i owoców. Tu handel opiera się na uczciwości rowerowych turystów, a zasady są identyczne do tych, które poznaliśmy odwiedzając na rowerach m.in. Bornholm, Południowy Tyrol i Niderlandy: kupując odliczoną kwotę za wybrany produkt wrzucamy do stojącej obok skarbonki.
Sztuka uliczna, luksus i wody termalne
W szerokiej dolinie Renu Alpejskiego między Chur a Jeziorem Bodeńskim na rowerzystów czekają kolejne atrakcje. Pierwszym z nich jest Bad Ragaz - słynne uzdrowisko, do którego od 1840 roku doprowadza się wody termalne z oddalonego o kilka kilometrów Pfäfers. To w uzdrowisku w Pfäfers pracował Paracelsus, średniowieczny lekarz i przyrodnik z Bazylei, uważany również za ojca medycyny nowożytnej. Atmosferę luksusowego kurortu ocieplają liczne rzeźby i instalacje artystyczne, na które zwróciliśmy uwagę podczas naszej pierwszej wspólnej wyprawy przez Alpy Wschodnie.
Najlepsze miejsce na pamiątkowe zdjęcie
Tuż po powrocie nad Ren szlak biegnie kolejnym ze swoich najbardziej widowiskowych odcinków. Droga rowerowa przebiega tędy brzegiem rzeki wzdłuż skalnych ścian masywu Fläscherberg ze szczytem Regitzer Spitz. Fläscherberg wykorzystywany jest jako teren aktywnej rekreacji mieszkańców regionu, ale służy też armii szwajcarskiej jako naturalna fortyfikacja. To najbardziej na północ wysunięty kraniec kantonu Gryzonii, za którym zaczyna się już terytorium niewielkiego Liechtensteinu. To może też najlepsza okazja na pamiątkową fotę znad Renu.
Na skrzyżowaniu alpejskich szlaków handlowych
Niedaleko od tego miejsca leży miasto Sargans, historyczne miasto leżące na skrzyżowaniu szlaków handlowych łączących Zurych z doliną Renu. Dawne dzieje wspomina bryła warowna zamku Sargans, który wielokrotnie odgrywał ważną rolę w historii regionu. Dziś mieści się w nim muzeum regionalne, które w 1987 roku było nawet jednym z najczęściej odwiedzanych muzeów na świecie. Głośne męskie spotkanie przy piwie w zabytkowej części Sargans, pozwoliło mi się przekonać, że w Sargans kibicuje się piłkarzom FC Sankt Gallen.
Arena Tektoniczna Sardona na liście UNESCO
To właśnie okolice Sargans należą do najciekawszych miejsc w całych Alpach i jako Arena Tektoniczna Sardona zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wpis na listę UNESCO obejmuje obszar w Alpach Glarneńskich, gdzie doszło do zderzenia i nałożenia kontynentalnych płyt tektonicznych - europejskiej i afrykańskiej. W efekcie starsze warstwy geologiczne zostały ułożone na młodszych, a miejsca te są doskonale widoczne i łatwo rozpoznawalne podczas górskich wycieczek. Żeby poznać Arenę Tektoniczną Sardona trzeba jednak zrobić sobie przynajmniej kilkugodzinną przerwę od roweru.
Podziemna restauracja i muzeum górnictwa w Gonzen
Na obrzeżach Sargans mieści się nieczynna już kopalnia rud żelaza i manganu Gonzen, w której okres wydobycia surowca zakończył się w 1966 roku. Od lat 80-tych kopalnię można zwiedzać, a kilkanaście lat temu została przebudowana, powstała tu także podziemna restauracja i muzeum górnictwa. Częścią programu zwiedzania jest między innymi przejazd podziemną koleją górniczą po dwóch z aż dziewięćdziesięciu kilometrów, z których składa się sieć kopalnianych tuneli w Gonzen. A mi szwajcarska kopalnia przypomniała od razu Rudawy i górnicze klimaty niemieckiej Saksonii.
Najmniejsze miasto i najpiękniejszy widok w Szwajcarii
Kolejnego dnia dotarliśmy na kameralny kemping w Buchs. Miasto pamiętaliśmy ze wspominanej już wcześniej wyprawy przez Alpy i… podobnie jak wtedy, niczym nie zachwycało. Zwiedzanie Chur, dłuższa chwila spędzona w Bad Ragaz, zjazd ze szlaku do Sargans czy poszukiwanie kopalni Gonzen sprawiły, że na kemping dotarliśmy krótko przed zmrokiem, a zobaczenie położonego tuż obok miasteczka Werdenberg przełożyliśmy na kolejny dzień. Oświetlona reflektorami sylwetka zamku zapowiadała solidną porcję widokowych wrażeń kolejnego dnia.
Gdy rano stanęliśmy nad maleńkim jeziorem Werdenbergsee, oniemieliśmy. Widok stojącego na niewielkim wzgórzu zamku, otoczonego skromną winnicą i rzędem drewnianych domów, w dodatku na tle alpejskiej panoramy i jeszcze podkreślony błętkitem bezchmurnego nieba, był chyba najpiękniejszą sceną podczas naszej wycieczki po szlaku rowerowym Renu, dopracowaną przez naturę i samych Szwajcarów do granic możliwości. Werdenberg jest jednak nie tylko niezwykle malowniczym miejscem, ale też bardzo oryginalnym ze względów administracyjnych. To najmniejsze miasto Szwajcarii, posiadające zaledwie ok. 50-60 mieszkańców, którzy zajmują ok. 40 domów, w większości równie malowniczych i z efektownie zaaranżowanymi podcieniami. Jeden z nich mieści ciekawe muzeum Werdenbergu.
Niezwykłe rowerowe spotkanie po roku
Na tym odcinku szlaku minęliśmy chyba największą liczbę rowerzystów-podróżników na całej naszej kilkudniowej trasie. Na rowerach z sakwami podróżują tędy wszyscy - starsi i młodsi, samemu i w grupach, każdej płci. Sympatyczną Litwinkę, jadącą z Litwy do Hiszpanii, wzięliśmy za Polkę z powodu sakw Crosso. Szukając cienia pod jednym z mostów poznaliśmy cztery młode Niemki, wybierające się nad Adriatyk. A przygotowując zdjęcia do tego tekstu zauważyłem z ogromnym zaskoczeniem, że jedno ze zdjęć zrobiłem rowerowej rodzinie z dziećmi, którą… mijaliśmy również rok wcześniej na trasie rowerowej Via Claudia Augusta we Włoszech.
Trasa wzdłuż Renu nie tylko dla rowerów
Pamiętając o konfliktach, jakie często mają miejsce pomiędzy uprawiającymi różne aktywności na trasach rowerowych w Polsce, z ciekawością obserwowałem oznaczenia na drogowskazach turystycznych wzdłuż Renu. Okazuje się, że na większości tablic z symbolami rowerów widnieje również symbol rolek, a szlak rowerowy Renu jest jednocześnie trasą dla rolkarzy. Przy okazji zwróciłem uwagę na czytelny, jednolity system oznakowań, jakiego używa Szwajcaria. Na brązowych tablicach bardzo różnej wielkości znajdują się symbole dyscyplin których dotyczą i znaczki oznaczające rodzaj i numer trasy, czasami również nazwy miejscowości. Naszym zadaniem było wypatrywanie dwójki na błękitno-granatowym tle, oznaczającej trasę Rhine Cycle Route, część europejskiej sieci tras rowerowych EuroVelo.
Nowa delta Renu pomiędzy Starym i Nowym Renem
Bardzo ciekawym, jednocześnie cennym przyrodniczo miejscem na trasie rowerowej wędrówki wzdłuż Renu jest jego delta leżąca przy ujściu rzeki do Jeziora Bodeńskiego. Nawet pobieżny rzut oka na mapę sugeruje, że dzisiejsze ujście Renu do Jeziora Bodeńskiego zostało uregulowane i wybudowane przez człowieka. Rzeczywiście - w 1900 roku ukończono budowę nowego odcinka Renu, który skrócił bieg rzeki i utworzył nowe ujście do Jeziora Bodeńskiego. Odcięty w ten sposób odcinek starorzecza zyskał miano Starego Renu i stał się zachodnią granicą obszaru ochrony przyrody. Granicę wschodnią stanowi nowo powstały fragment koryta rzeki. Warto zwrócić uwagę, że trasa rowerowa Renu biegnie dłuższymi fragmentami zarówno wzdłuż nowego, współczesnego koryta Renu, jak i niepozornego Starego Renu - przed i za drewnianym mostem w Gaißau.
Regulacja rzeki ma chronić przed powodziami
Regulację Renu przeprowadzono by ochronić tereny nad Jeziorem Bodeńskim przed powodziami. Aby zapobiec zamulaniu jeziora przez materiał nanoszony przez wody Renu w latach 20-stych XX wieku wybudowano dodatkowo prawie 5-kilometrowe wały wzdłuż ujścia Renu, które tworzą charakterystyczną, wciętą w jezioro, konstrukcję ujścia. Osady które przynosi Ren są wydobywane na tym odcinku przez pogłębiarki i wykorzystywane przez lokalny przemysł. Niestety, podążając szlakiem Renu nie poznajemy wystarczająco tego ciekawego obszaru, a na urozmaicenie trasy o wycieczkę po delcie Renu niestety nie mieliśmy czasu. Na odcinku szlaku przed ujściem warto zwrócić uwagę na niepozorną tablicę przy szlaku informującą, że właśnie przekraczamy przejście graniczne - pieszo-rowerowe - pomiędzy Austrią i Szwajcarią.
Gwarne południowe wybrzeże Jeziora Bodeńskiego
Południowe wybrzeże Jeziora Bodeńskiego może wywoływać u podróżujących tędy dość sprzeczne uczucia. Za deltą Renu większość trasy między Rorschach a Kreuzlingen to obszary miejskie lub półmiejskie, a znaki szlaku rowerowego prowadzą często promenadami przez popularne kurorty nadwodne. W kilku miejscowościach z zainteresowaniem obserwowałem kompaktową linię styku miasta z jeziorem. Zaledwie kilkadziesiąt metrów potrzebują nadbodeńskie miejscowości, by zmieścić pierwszy rząd kilkupiętrowych kamienic, drogę i perony stacji kolejowej, z których można zejść prosto na nadmorski rekreacyjny ciąg pieszo-rowerowy przechodzący w nabrzeża portowe.
Zabytkowa Badhütte i Muzeum w Spichlerzu
Właśnie w Rorschach niedaleko peronów stacji kolejowej na palach wbitych w dno Jeziora Bodeńskiego stoi Badhütte. To niemal 100-letni budynek kąpieliska wybudowany w 1924 roku, ostatni z takich obiektów zachowanych w Szwajcarii. Kilkadziesiąt metrów dalej w zachowanym budynku nadwodnego spichlerza mieści się wielodyscyplinarne Muzeum w Spichlerzu, a może raczej placówka edukacyjna? Za pomocą multimediów, eksponatów dydaktycznych i eksperymentów prezentuje kilka wystaw tematycznych, wśród nich między innymi tę o historii naturalnej regionu czy inną zatytułowaną “magia matematyki”.
Najciekawsze miasto nad Jeziorem Bodeńskim
Upalny dzień spędzony w delcie Renu i na południowym brzegu Jeziora Bodeńskiego kończyliśmy w Arbon, które wydało nam się zdecydowanie najprzyjemniejszym i najciekawszym miejscem nad Bodensee. Długi dystans tego dnia zakończyliśmy spacerem po pięknych uliczkach starego miasta i słodką kolacją w restauracji z tarasem nad Jeziorem Bodeńskim. A poranek przywitał nas wspaniałą, wakacyjną atmosferą panującą na terenach rekreacyjnych wokół jeziora i przystani jachtowych. Uśmiech na naszych twarzach podtrzymywały wełniane dekoracje symbolizujące przytulanie się do drzew.
Niesamowite muzeum szwajcarskiej motoryzacji
Częścią tej świetnej atmosfery Arbon było niesamowite muzeum motoryzacyjnej marki Saurer, mieszczące się w niepozornym budynku przy drodze rowerowej nad jeziorem. Muzeum tego mało znanego w Polsce koncernu jest jednym z najważniejszych punktów na szlaku rowerowym Renu w Szwajcarii. Pachnącą samochodowymi smarami halę wypełniają tu zadbane, lśniące eksponaty pojazdów i maszyn produkowanych przez koncern, którego ciężarówki kiedyś nazywano Rolls-Royce’m branży transportowej. Większość z prezentowanych pojazdów to samochody ciężarowe i specjalistyczne produkowane przez ponad 100 lat w Szwajcarii. Kustosz pokazujący mi muzeum z dumą zaznaczał, że wszystkie są na chodzie!
Rudolf Diesel pracował u Saurera
Jednak jedną z największych ciekawostek dotyczących muzeum marki Saurer jest fakt, że to właśnie ta firma wypuściła na rynek pierwszy silnik typu diesel. Stało się tak, ponieważ pracownikiem właśnie tych zakładów był w tamtym czasie słynny... Rudolf Diesel. To Diesel - pracując najpierw dla MAN-a, później dla Saurera - wynalazł rodzaj silnika wysokoprężnego, nazywany potocznie jego nazwiskiem. Licencja na silniki diesla od Saurera trafiła przed wojną nawet do Polski. Po II wojnie światowej Saurer zdążył zasłynąć między innymi niezawodnymi pojazdami dla wojska, produkował także popularne żółte autobusy pocztowe kursujące po Alpach. Historia Saurera skończyła się w latach 80-tych, gdy firmę wykupił i markę zlikwidował koncern Daimler.
Bregencja i Konstancja odłożone na później
Po rzuceniu okiem na szwajcarskie Kreuzlingen, które niepostrzeżenie zmieniło się w połączoną z nim niemiecką Konstancję, kontynuowaliśmy jazdę wzdłuż Renu. Niestety, plan naszej wyprawy po Szwajcarii zaplanowałem zbyt optymistycznie i takie miejsca jak słynna scena opery w Bregencji czy właśnie zabytki Konstancji, a więc nie będące ściśle związane ze szwajcarską częścią szlaku rowerowego Renu, musieliśmy odłożyć na inną okazję. Swoją drogą - i Bregencja, i Konstancja leżą przecież nad Jeziorem Bodeńskim, a wokół niego prowadzi bardzo popularny szlak rowerowy, który wspólnie tworzą Szwajcaria, Niemcy i Austria. Czuję, że lepszej okazji na zobaczenie tych miejsc nie będzie.
Przepiękne Stein am Rhein ozdobą doliny Renu
Opuszczający Jezioro Bodeńskie Ren, płynący w dalszą drogę ku Morzu Północnemu, przywdziewa w końcu szaty tradycyjnego nadrzecznego krajobrazu. To w nim lśni prawdopodobnie najbardziej urocze miasteczko na trasie - Stein am Rhein. Znajduje się tu aż kilkadziesiąt zabytkowych obiektów z listy narodowego dziedzictwa Szwajcarii, a większość zgromadzona jest wzdłuż nieregularnego, pochyłego rynku, który w najwyższym punkcie zamyka masywna bryła ratusza. Mogliśmy sobie tylko wyobrażać, jak inny nastrój panuje w tym pięknym miejscu w szczycie normalnego turystycznego sezonu.
To pierwszy laureat Nagrody Wakkera
Stein am Rhein było pierwszym laureatem Nagrody Wakkera przyznawanej od kilkudziesięciu lat za najlepsze praktyki ochrony lokalnego dziedzictwa w Szwajcarii, w tym architektury, sztuki czy przyrody. Wśród pozostałych laureatów były też inne miejscowości jakie odwiedziliśmy nad Renem i - co ciekawe - wszystkie leżały właśnie na odcinku między Konstancją a Bazyleą. Pierwszym był Laufenburg z piękną starówką i kamiennym mostem, drugim - deszczowe dla nas Rheinfelden. A to i tak zaledwie dwa z kilkunastu urzekających miasteczek położonych na ostatnim fragmencie naszej nadreńskiej wyprawy.
Piękny drewniany most na Górnym Renie
Wśród świetnie zachowanych obiektów zabytkowych nad Renem są również tradycyjne, kryte mosty drewniane. Na pierwszy trafiliśmy drugiego dnia, w okolicach Ilanz. Kolejny, który łączył brzegi Renu pomiędzy szwajcarskim Diessenhofen i niemieckim Gailingen, został wybudowany w 1814 roku i od tamtego czasu służy mieszkańcom nadreńskich miejscowości. Co ciekawe, tego typu budowle są ewidentną przeszkodą w żegludze rzecznej. Przepływające pod mostem jednostki muszą składać maszty i obniżać wszystkie wystające elementy podczas rejsów tym odcinkiem. Gdy stan wody podnosi się, żegluga prowadzona jest od i do mostu z przesiadką w miejscowym porcie.
Szafuza - miasto twierdzy i wykuszów
W Szwajcarii jest jednak jak u Hitchcocka - gdy wyjeżdżamy ze Stein am Rhein z przeświadczeniem o odwiedzeniu najpiękniejszego miejsca na trasie, Ren po kilkunastu kilometrach pokazuje nam kolejne, które każe weryfikować dotychczas ułożone rankingi. W Szafuzie z daleka wita nas Munot - renesansowa twierdza górująca nad miastem, jeden z najbardziej charakterystycznych symboli Szwajcarii, obecny nawet na 20-frankowej monecie. Piękna budowla jedynie raz została wykorzystana zgodnie ze swoim przeznaczeniem - w 1799 roku została zajęta przez wojska francuskie. Zniszczona, przez wiele lat służyła jako magazyn budulca dla mieszkańców, została jednak ocalona, odbudowana, obecnie jest wykorzystywana na cele kulturalne.
Dzięki temu, że tego dnia śpimy na starym mieście w Szafuzie, mamy okazję do nacieszenia się nastrojem, jaki tworzą renesansowe kamienice ze zdobionymi wykuszami, których w Szafuzie ma być nawet trzysta. Mieliśmy już wcześniej okazję, by oglądać szwajcarskie wykusze, ale nie w takiej liczbie i formie jak właśnie w Schaffhausen. W dodatku tego dnia na centralnym placu Szafuzy zbierają się mieszkańcy, by uczcić święto narodowe Szwajcarii. Niestety, odwołane są wszelkie uroczyste wydarzenia, w tym pokaz sztucznych ogni nad oddalonym o zaledwie kilka kilometrów słynnym wodospadzie na Renie, a świętowanie ograniczone jest do spotkania na Fronwagplatz, centralnym placu starego miasta, który kiedyś pełnił funkcję... magazynu dla przewożonych rzeką towarów.
Rheinfall - największy wodospad w Europie
Mając w pamięci niezwykle efektowne wodospady na Islandii trudno było nam uwierzyć, że Rheinfall jest od nich większy. Liczby jednak nie kłamią - Rheinfall w Szwajcarii posiada największy przepływ wody w Europie, większy nawet od tych islandzkich. Masy wody przepływające przez wielkie progi skalne można podziwiać zarówno od strony zamku Laufen górującego nad wodospadem, jak i z tarasów widokowych na prawym brzegu, od strony miasta Neuhausen am Rheinfall. Choć podobno najlepiej wsiąść na jeden z niewielkich statków wycieczkowych, które w efektowny sposób podpływają jak najbliżej wodospadu.
Najpiękniejsza miejsca Szwajcarii w miniaturze
Nie wiem czy powinienem się przyznawać, ale więcej czasu niż przy głośnym wodospadzie na Renie spędziłem w przyciemnionej sali nad makietami miejsc w Szwajcarii, do której trafiliśmy zaraz po opuszczeniu terenu słynnego wodospadu. W dawnym fabrycznym budynku w Neuhausen am Rheinfall zobaczyć można wystawę Swiss Milestones - Szwajcarię pokazaną za pomocą miniatur wykonanych w skali 1:87. Myślę że wielu panów w średnim wieku od razu przeniesie się w czasy dzieciństwa, spędzone nad kolejowymi makietami, wśród których pędziły miniaturowe pociągi Piko.
Wśród wielu charakterystycznych miejsc nie zabrakło twierdzy Munot z Szafuzy, którą wspominam kilka akapitów wyżej, wodospadu na Renie, jest też znany Matterhorn. To świetne miejsce żeby sprawdzić swoja wiedzę o Szwajcarii lub by dopiero zachłysnąć się nastrojem tego wyjątkowego państwa i przekonać, ile jeszcze jest do zobaczenia. Do budowy miniaturowej wykorzystano aż 23 tysiące postaci, które często prezentują lokalne zwyczaje lub wydarzenia. Zbudowano 550 budynków, na drogach znajduje się 700 pojazdów, a pociągi jeżdżą po torach o łącznej długości 1,3 kilometra. By wychwycić wszystkie smaczki nie można się spieszyć.
Opactwo benedyktynów na wyspie na Renie
Po opuszczeniu Neuhausen am Rheinfall ruszamy w dalszą trasę. Kilka kilometrów dzieli nas od opactwa benedyktynów w Rheinau, niezwykle malowniczo położonego na wyspie na Renie. Niestety, znaki szlaku rowerowego Renu nie prowadzą w to miejsce, mijają je w niedalekiej okolicy, warto więc zwrócić uwagę na odbicie w odpowiednim momencie. Opactwo Rheinau powstało już X wieku, ale dzisiejszy kształt architektoniczny zabytkowego zespołu pochodzi z XVIII wieku. Nam w zwiedzaniu przeszkodziły restrykcje związane z pandemią koronawirusa.
Piękne Kaiserstuhl, Laufenburg i Rheinfelden
Na odcinku Renu przed Bazyleą bawią nas kolejne zabytkowe miasteczka. Kaiserstuhl pięknie prezentuje się z góry, ukazując trójkątny kształt zabudowań miasta. Most w Laufenburgu kiedyś prowadził przez wysypane skałami koryto Renu, wypełnione znacznie niższym poziomem wody. Budowa elektrowni wodnej w Laufenburgu, niegdyś największej elektrowni na Renie, podniosła lustro wody, ukrywając malowniczy skalny przełom Renu. Przed Bazyleą zatrzymuje nas jeszcze deszczowe Rheinfelden przyjemnym średniowiecznym klimatem starego miasta.
Początek i koniec wyprawy w Bazylei
Dziewiąty, ostatni dzień naszego pobytu w Szwajcarii poświęciliśmy na zwiedzanie Bazylei. Z ogromu atrakcji i ciekawostek trzeciego największego miasta Szwajcarii wybraliśmy ciekawe miejsca zgodne z naszymi zainteresowaniami, a więc głównie o charakterze historycznym i przyrodniczym. Zaczęliśmy od jednego z symboli Bazylei - ratusza o dość niespotykanej kolorystyce i zdobieniach, jakie pokrywają nie tylko frontową elewację, ale również ściany dziedzińca. Niestety, zwiedzanie wnętrza możliwe jest tylko w grupach pod opieką przewodnika i we wcześniej określonych dniach, co dodatkowo ograniczono ze względu na pandemię koronawirusa.
Bazylea - kulturalna stolica Szwajcarii
W Bazylei placówkę muzealną dla siebie znajdą nawet osoby nieprzepadające za klimatem muzeów. W mieście jest nawet około czterdziestu muzeów, z których do najpopularniejszych należą Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Historyczne, Muzeum Sztuki, Historyczne Muzeum Muzyki i Muzeum Kultur. Zajrzeliśmy między innymi do dwóch pierwszych, również tutaj ciesząc się niewielką frekwencją spowodowaną przez mniejsze liczby osób podróżujących tego lata po Europie. Spróbowaliśmy również Läckerli - oryginalnych ciasteczek wypiekanych od wieków w Bazylei.
Nasz pobyt w Bazylei w praktyce okazał się całodniowym spacerem po Starym Mieście tzw. Wielkiej Bazylei, położonej na lewym, południowym brzegu Renu. To tam znajdują się między innymi Muzeum Historii Naturalnej i Muzeum Historyczne, a z tego ostatniego prowadzi pod górę uliczka na Wzgórze Katedralne z katedrą, najstarszą część Bazylei. A spojrzenie na Ren z tarasu widokowego, położonego za zbudowaną z czerwonego piaskowca katedrą, będzie jedną z najlepszych scen na zakończenie ponad tygodnia spędzonego na trasie rowerowej Renu w Szwajcarii.
Rhein Route - szwajcarska trasa narodowa nr 2
Bardzo dobrym przewodnikiem po szwajcarskich trasach rowerowych jest Schweiz Mobil - strona (i aplikacja na telefony) prezentująca szlaki turystyczne w Szwajcarii - rowerowe, zarówno turystyczne, jak i górskie, ale też piesze, rolkarskie i kajakowe. Na etapie planowania naszego wyjazdu z przyjemnością wyklikiwałem kolejne trasy na mapie szlaków rowerowych w Szwajcarii - w kolejnych latach z tego grona przejedziemy jeszcze Szlak Jezior i Szlak Jury. Zwróćcie uwagę, że menu z lewej strony pozwala wyświetlać na mapie rodzaje tras - narodowe (oznaczone jedną cyfrą), regionalne (dwie cyfry) lub lokalne (trzy). Strona zawiera także propozycje długości poszczególnych dziennych etapów i krótkie opisy krajoznawcze.
Komfort i bezpieczeństwo na szlaku rowerowym
Na sam koniec krótko o tym, jak wyglądały nawierzchnie i podróż szlakiem rowerowym Renu od strony bardziej technicznej. Oprócz pierwszych kilkunastu kilometrów podjazdu i zjazdu z przełęczy Oberalp, które odbywały się w ruchu ogólnym, reszta drogi przebiegała niemal w całości po drogach rowerowych odizolowanych od ruchu samochodowego lub przynajmniej ograniczonych do ruchu mieszkańców. Odcinki po szosach publicznych należące do oficjalnego przebiegu trasy rowerowej Renu były rzadkie, oczywiście ze względu na chęć zapewnienia rowerzystom możliwie dużego komfortu i poczucia bezpieczeństwa. Większość pokryta była nawierzchnią asfaltową, choć zdarzały się, czasem nawet długie, odcinki szutrowe, głównie nad Renem między Chur a Jeziorem Bodeńskim.
Potrzebowaliśmy wakacji, potrzebowaliśmy Szwajcarii
Tygodniowa wyprawa szlakiem rowerowym Renu pokazała nam Szwajcarię bardzo różnorodną i ciekawą. Każdy z dni był inny, na naszych oczach zmieniały się krajobrazy, miejsca, mijani ludzie, zmieniały się nawet języki, którym posługiwali się mieszkańcy. Nie zmieniał się jedynie prowadzący nas po Szwajcarii szlak rowerowy. I choć siedem dni to za mało by zobaczyć wszystkie atrakcje i by wysłuchać każdej z ciekawych historii, to wyjeżdżaliśmy ze Szwajcarii pełni dobrej podróżniczej energii, nasyceni pięknymi scenami i ze świadomością dobrze spędzonego czasu. Może w tych trudnych czasach by naprawdę odpocząć potrzeba nam czegoś więcej niż zwykły urlop. Może potrzeba nam właśnie Szwajcarii.
Piękne. Jak wyglądała sprawa z noclegami? Domyślam się że jak to w Schweiz - góra złotówek? Piszesz o tygodniu jazdy, czy to już z dojazdem czy sama jazda? I z jakimi dystansami wyszedł tydzien? Dzięki!
Sławek, rzeczywiście, nie umieściłem akapitu o noclegach, uzupełnię to w najbliższym czasie. Ale tak na szybko: spaliśmy i na kempingach, i w hotelach.
To był czas pandemii, chętnych do korzystania mniej niż zwykle, więc kempingi - poza weekendem - były wypełnione w 25-30%. W weekend kemping w Disentis był wypchany na maks. Koszt noclegu - jeśli dobrze pamiętam to od okolic 100 złotych do chyba najwięcej 160 za noc za dwójkę z namiotem. Bez żadnej rezerwacji.
Hotele - w Chur na starym mieście i w Bazylei udało nam się znaleźć całkiem niezłe ceny na spanie, czyli nocleg w okolicy 250-300 złotych za pokój dla dwojga, bez śniadania. W Szafuzie za tę cenę spaliśmy w "backpackers' hotel" który okazał się raczej hostelem i kosztował też okolice 300 złotych.
A tydzień to był samej jazdy. Przy czym od leniwych 40 km na samym początku, by pocieszyć się Alpami, po jakieś 90-100 wzdłuż Jeziora Bodeńskiego i pod koniec, kiedy już odrobinę przywykliśmy do piękna wokół i przestawało nas ciągle wybijać z rytmu ;) :)
Jeśli spaliście w Szwajcarii za mniej niż 300 złotych to możecie uważać się za szczęściarzy. Większość cen jest znacznie wyższa. Wynika to nie tylko z zamożności samych Szwajcarów, ale również tych wszystkich turystów, którzy podbijają stawki na rynku. Nocleg w dobrym gospodarstwie "agroturystycznym" to również większe stawki niż ta. Mieliście dużo szczęścia :-)
Tak, zdajemy sobie z tego sprawę. Ale to chyba te blaski i cienie takiego sezonu. Z jednej strony pewno ryzyko podróży, czasem zamkniętnie niektóre atrakcje, ale z drugiej plusy w postaci mniejszej liczby turystów czy właśnie większej liczby tańszych noclegów. No cóż, cieszymy się że tak się udało :)
Dziękuję za tę piękną relację, już namawiam Męża na taką podróż :-). Mam pytanko, my jeździmy elektrykami, czy są na trasie punkty do ładowania rowerów? I gdzie nocowaliście po trasie? Pozdrawiam
Gdzieś tam wpadały nam w oko, ale nie powiem Ci dzisiaj gdzie dokładnie. Myślę jednak, a nawet jestem pewien, że jest ich na pewno wystarczająca liczba na trasie.
Nie wiem jak w Szwajcarii, ale elektryki w Niemczech to już około 25% rynku rowerowego, więc nie powinniście mieć kłopotów :)
A nocowaliśmy w hotelach, gdy znajdowaliśmy w miarę sensowne cenowo miejsce i na kempingach. Przyjemny hotel znaleźliśmy nawet w Chur na starym mieście.
Wspaniałe klimaty. Na pewno nie tak wspaniałe jak mój Niski ;-), ale gdyby mi go kiedyś zabrakło, Szwajcaria była by wyborem numer dwa mojego serca. Spędziłam w niej kilka, w małej mieścince pod Zurychem. Miałam okazję pojeździć po tym kraju i zawsze z zazdrością patrzyłam na tych co mijali mnie na rowerach, gdy ja mozolnie pokonywałem kilometry pieszo :-). Uważajcie tam w podróży!
Szwajcaria i Beskid Niski - też bym się podpisał pod taką parą ulubionych miejsc na świecie! :)
Na pewno czasowa życiowa emigracja do innego kraju jest fajną okolicznością sprzyjającą podróżom - z jednej strony tam mieszkasz, ale z drugiej to jednak jakiś rodzaj podróży. Mam nadzieje, że dobrze wykorzystałaś spędzone tam lata - Szwajcaria to jednak nie jest kraj, który zdarza się często :)
Pozdrowienia, bezpiecznych podróży :)
Przepięknie.
Poproszę o dwie wskazówki.
W jakim terminie trwała wasza szwajcarska przygoda.
I czy jest możliwość noclegu bezpośrednio przy trasie tzw. na dziko gdy np. nie dotrze się do kampingu czy z jakiś innych losowych przypadków nastąpi taka konieczność?
Szlakiem rowerowym Renu jechaliśmy przez tydzień na przełomie lipca i sierpnia feralnego 202o roku :), gdzieś tam wspominam, że w Szafuzie trafiliśmy na święto narodowe Szwajcarii - 1 sierpnia. Gdyby tylko to był normalny sezon, pewnie podziwialibyśmy niesamowite fajerwerki nad wodospadem na Renie.
Myślę że na dziko da się spać, na pewno na odcinku do Chur, gdzie jest dużo lasów w bezpośredniej okolicy szlaku. Potem od Chur do Jeziora Bodeńskiego może być gorzej, ale jeśli będziesz w sytuacji bez wyjścia - myślę że dasz radę nawet w jakimś lasku czy na skraju łąki gdzieś w sąsiedztwie rzeki. Potem odcinek wzdłuż Jeziora Bodeńskiego, gdzieś tak do Stein am Rhein - słabo, chociaż zdarzają się jakieś laski. Dalej do Bazylei lepiej, przecinamy czasem mniejsze lub większe lasy.
Przy czym oczywiście warto pamiętać o kwestiach prawnych - uczciwie powiem, że nie wiem jak do tego podchodzą Szwajcarzy. Na bank to niemożliwe na obszarach chronionych. A szwajcarskiego mandatu chyba nie chciałbym płacić ;)
Świetna relacja! Gratuluję ! Gdybyś mógł zamieścić mapę z opisanymi atrakcjami i z miejscami, w których nocowaliście, było by super. Mam dużą rodzinę, stąd u mnie wyłącznie campingi wchodzą w rachubę. Czy w pociągu można umieścić 5 rowerów ( w Polsce 4 a ten najmniejszego dziecka przemycamy jako bagaż)?
Dzięki za dobre słowo! :) O mapę raczej będzie trudno :( - na razie jestem ograniczony możliwościami technicznymi, chociaż... myślę o zmianach od dawna. Na razie muszą wystarczyć nazwy - na szczęście większość trasy opisuję chronologicznie :)
A jeśli chodzi o pociąg - to wszystko zależy od pociągu. Pociąg którym my zwykle wyjeżdżamy "w Europę" (z Gdańska do Berlina) ma 8 miejsc na rowery. Pierwszy pociąg którym jechaliśmy z Bazylei miał po dwa miejsca na rowery w każdym z wagonów. Łącznie więc było ich koło 10-12, ale niestety Wy musielibyście jechać przynajmniej w dwóch wagonach :( - jak widać na zdjęciu, to wydzielone miejsce na rowery jest dość skromne.
Kolejne pociągi w Szwajcarii - tam już było łatwiej, bo to już pociągi regionalne, gdzie rowerom oddaje się duży przedsionek, część wagonu i stawia rowery jeden obok drugiego. Może dla Was wyjściem byłoby jechać takim regionalnym już z Bazylei?
A z kempingami myślę że nie będzie problemu zupełnie - miejsce na namiot znajdzie się chyba zawsze :). Powodzenia! :)
Ren też bierzemy pod uwagę, chociaż słabszą stroną jest długi dojazd. Tu nad Bałtykiem właściwie wystarczy nam pół dnia żeby wyrwać się na wakacje, a zajechać w Alpy, w dodatku z dziećmi to będzie jakieś półtorej doby. Dlaczego takie piękne miejsca muszą być tak daleko? :(
Ale taka daleka podróż wcale nie musi być czymś złym :) - prosty przykład: nasza droga samochodem "w Europę", czyli w Alpy, do Austrii czy do Włoch, przebiega przez przynajmniej trzy miejsca, które można potraktować jako ciekawy przystanek po drodze albo, jeśli macie dużo czasu, jako nawet całodzienną wycieczkę. To Berlin, Lipsk i Bayreuth - wszystkie położone wzdłuż autostrady A9 do Monachium. W ten sposób zamiast całodziennej nudnej jazdy można sobie zaserwować pół dnia jazdy, potem pół dnia zwiedzania czy nawet jeżdżenia na rowerze, a potem, może następnego dnia, dokończyć trasę nad Ren do Szwajcarii. I może wtedy wyda Wam się, że ta piękna Szwajcaria jest odrobinę bliżej? :)
Bardzo fajna strona, ciekawe informacje.
Dziękuję! :) Wszystko to nasze rowerowe podróże, więc wszystko jest możliwie aktualne, prawdziwe, oceniane naszym okiem, które jednak czasem potrafi być subiektywne ;) - dzięki, pozdrowienia.
Te zdjęcia i opisy - wygląda to na wspaniałą przygodę. Mega zazdroszczę;)
Zdecydowanie był to piękny przejazd w zupełnie wyjątkowym otoczeniu, w dodatku - co często podkreślam - bardzo zróżnicowany, zmieniający się co chwilę, zupełnie nie nużący. A na zazdrość jest zawsze jedno, najlepsze lekarstwo - wsiąść na rower samemu i odwiedzić te same miejsca, przejechać tę samą trasę :)
Jestem pod wrażeniem tej relacji. Do tego stopnia, że planuję tam pojechać we wrześniu 2021. Może ktoś byłby zainteresowany aby dołączyć?
Janusz, przepraszam że z opóźnieniem zatwierdzam komentarz! :) Ale mam nadzieję, że ktoś jeszcze zdąży to przeczytać i uda Ci się znaleźć partnera na wyjazd. Albo partnerkę :) - powodzenia w Szwajcarii!
Witam,
dziękuję za ciekawą relację, która stała się inspiracją dla najbliższych wakacji.
Planuję obecnie wyjazd i staram się zaplanować (tak jak Wy) start z Lörrach w Niemczech.
W związku z tym mam pytania:
- Jaki parking wybraliście, czy możesz coś polecić w tym "temacie"?
- Gdzie nocowaliście w Lörrach?
- Jak jest z kwestią dojazdu (rowerem?) z Lörrach do Bazylei?
- Z jakiego dworca w Bazylei wyruszyliście pociągiem do Andermatt?
Będę wdzięczny za te informacje.
pozdrawiam,
PK
Cieszę się że się udało zachęcić - mam nadzieję, że zdążysz wykorzystać moje podpowiedzi. Po kolei:
w Lörrach sprawdziliśmy dwa tanie parkingi w mieście - jeden w małym parku, skwerku między niskimi domami, drugi przy zwykłej ulicy pod niskimi blokami mieszkalnymi (Bergstrasse). W pierwszym był zepsuty parkomat, zostawiliśmy na drugim. Nie mieliśmy obaw o bezpieczeństwo. Szczegóły znajdziesz w tym PDFie (Google: "Loerrach Parken", drugi wynik):
https://www.loerrach.de/ceasy/resource/?id=16323&download=1
Interesuje Cię pomarańczowa Zone 4 i opłata 15 euro za tydzień parkowania. Opłatę wnosi się z góry, zostawia kwitek pod szybą.
Dalej - nie nocowaliśmy w Lörrach, spaliśmy jakieś 300 km przed Bazyleą, gdzieś przy autostradzie. Następnego dnia dojechaliśmy do Lörrach, zostawiliśmy auto, dojechaliśmy rowerami do Bazylei i ostatnim połączeniem kolejowym dotarliśmy do Andermatt.
Dojazd rowerem z Lörrach do Bazylei trwa może 30 minut, wszystko drogą rowerową wzdłuż linii kolejowej, łatwo znaleźć w okolicach dworca.
Dworzec w Bazylei - główny. Założyłem, że pociągi dalekobieżne stają na głównych stacjach i prawdę mówiąc nie szukałem innego wyjścia. Może jest jakiś bliższy dworzec, ale do głównego nie było specjalnie daleko.
Powodzenia! :)
Dodaj Twój komentarz