- Jura zupełnie inna już Alpy Szwajcarskie
- Góry jak okres w dziejach Ziemi
- Szlak Jury jednym z głównych szlaków Szwajcarii
- Pocięta kamiennymi murkami spokojna Jura
- Dwieście pięćdziesiąt milionów jurajskich mrówek
- Jura kolebką tradycji zegarmistrzowskich Szwajcarii
- Nie do końca bezpieczne jurajskie szutry
- Ziemniaczane rösti w szwajcarskiej agroturystyce
- Ojczyzna szwajcarskiego absyntu - "zielonej wróżki"
- A może szynka pieczona w gorącym asfalcie?
- Jura w Szwajcarii jak Góry Izerskie w Polsce
- Z sakwami Extrawheel po Europie
- Secesja, zegarki i islam w La Chaux-de-Fonds
- Przez płaskowyż Franches-Montagnes do Saint-Ursanne
- W centrum separatystycznego kantonu Jury
- Na trasie Grand Tour of Switzerland
- Ostatnie czterdzieści kilometrów do Bazylei
- Co wspólnego ma Jura szwajcarska z polską?
- Dla kogo jest rowerowy Szlak Jury?
Jura zupełnie inna już Alpy Szwajcarskie
Mimo lektury przewodników, które dość oszczędnie opowiadają o szwajcarskiej Jurze, a także nielicznych internetowych relacji z wycieczek po Jurze, nie spodziewaliśmy się takiego obrazu regionu. Po długich odcinkach Szlaku Jury przez górskie pustkowia, po wielu kilometrach z dala od ludzkich siedzib lub przez rzadko zaludnione tereny o rolniczym charakterze, zostało w nas wspomnienie regionu bardzo naturalnego, przyjemnie dzikiego i nieco odludnego. To duży kontrast w stosunku do alpejskich klimatów, które zajmowały nas przez kilka poprzednich dni na rowerowym Szlaku Jezior w Alpach. Nawet główna szwajcarska strona rowerowa zaleca, by na Jurze w niektóre dni zaopatrzyć się w dużą ilość wody, bo przez wiele kolejnych kilometrów nie będzie miejsc ani miejscowości, gdzie będzie to możliwe, także ze względu na budowę geologiczną Jury i skalne podłoże, na którym trudno utrzymać się ciekom wodnym. Jednak ten zaciszny, ustronny wizerunek Jury, jaki tworzę, nie ma zniechęcać do odwiedzin - przeciwnie. Jeśli szukać ciszy i oderwania w Szwajcarii, to właśnie na Jurze.
W dzisiejszej Europie coraz trudniej o tak spokojne, sielankowe miejsca, w których można spędzić rowerowy urlop. Tymczasem tak właśnie wyglądają rowerowe dni na Jurze, gdy bordowe drogowskazy rowerowe kierowały nas w kolejne ciche górskie zakątki, gdzie jedynym, czego mogliśmy być pewni, była obecność pasącego się bydła. Biało-beżowo-brązowo-czarna rogacizna obecna jest tutaj za każdym zakrętem, czasem nawet na środku drogi, gdzie naszą obecnością były zaskoczone tak samo, jak my nimi, gdy tarasowały rowerowy szlak. Te przyjazne zwierzaki hołubi się w Szwajcarii do tego stopnia, że wiosną i jesienią (zwykle w czerwcu i we wrześniu) wyprowadza się je na pastwiska podczas uroczystych parad, przyozdobione w kwietne, kolorowe wieńce. Przy rowerowych trasach na Jurze łatwo spotkać tablice zwracające uwagę na pasące się krowy i proszące o szacunek dla całych stad, a także dla krowich matek prowadzących cielaki. Obecnie trudno już wyobrazić sobie Szwajcarię bez krów i wszystkich tych delikatesów, jakie powstają z ich mleka.
Góry jak okres w dziejach Ziemi
Prawdopodobnie każdemu turyście nazwa "Jura" skojarzy się z identycznie brzmiącym okresem w dziejach Ziemi, jednym z trzech - oprócz triasu i kredy - na które dzieli się mezozoik. I może ktoś z Was pomyślał, jak kiedyś ja, że nazwa szwajcarskich gór wzięła się właśnie od tego okresu. Tymczasem było dokładnie odwrotnie. Góry Jury nazwali w ten sposób Celtowie lub Rzymianie określając "las w górach". Wiele wieków później XVIII-wieczny niemiecki przyrodnik i geograf Alexander von Humboldt nazwał wapieniem "jurajskim" skałę, którą odnalazł w szwajcarskiej Jurze. Nazwę tę podchwycił francuski geolog Alexandre Brongniart, czym utrwalił ją w nauce na wieki jako określenie okresu czasu, kiedy powstała skała. Warto więc na Jurę spoglądać w ten jeszcze jeden, specjalny sposób, jako na miejsce zasłużone dla ziemskiej nauki, szczególnie mijając imponujący jurajski przekrój odsłonięty podczas drążenia drogi na podjeździe z Travers. Wyobraźcie sobie, że aby powstała każda z tych widocznych poziomych warstw osadów wapiennych, musiały minąć setki tysięcy, a może miliony lat.
Szlak Jury jednym z głównych szlaków Szwajcarii
Naszym rowerowym przewodnikiem po Jurze był Jura-Route - Szlak Jury, jeden z głównych, narodowych szlaków rowerowych Szwajcarii, którego tablice informacyjne i mapy regularnie pojawiały się przy trasie. Nominalna długość Szlaku Jury to 266 kilometrów, choć nasze liczniki policzyły ich prawie 300, wliczając w tę sumę wszystkie dojazdy noclegowe, do atrakcji czy do miasta La Chaux-de-Fonds, które położone jest nieco obok głównego przebiegu. Poziom trudności szlaku w systemie Schweiz Mobil oznaczono jako “schwer” - trudny i… rzeczywiście warto w ten sposób go potraktować. Niestety, sam nie doceniłem trudności tej jurajskiej trasy, co spowodowało, że nasze cztery dni na szlaku były momentami nieco zbyt intensywną jazdą jak na wakacyjny, relaksacyjny wyjazd. O tym, że była to całkiem wymagająca eskapada mówi też suma przewyższeń, którą podaje oficjalna strona Szlaku Jury: na podanym dystansie to ponad 5400 metrów, co przy naszym czterodniowym planie jazdy oznaczało dużo więcej niż kilometr w górę w pionie średnio na dzień.
Pocięta kamiennymi murkami spokojna Jura
Podróż po rowerowym Szlaku Jury zaczyna się od ogromnego krajobrazowego kontrastu. Po starcie z Nyonu nad Jeziorem Genewskim, nad którym w oddali rysują się Alpy ze szczytem Mont Blanc, szybko wjeżdżamy w lasy Jury i pniemy się stromo w górę. Po kilkunastu kilometrach podjazdu z kilkoma odcinkami powyżej 10% nachylenia pokonujemy prawie kilometr różnicy wysokości i lądujemy w zupełnie nowym krajobrazie, który niczym nie przypomina gwarnych okolic Jeziora Genewskiego. Wąski asfalt biegnie przez kolejne leśne polany zmieniające się w rozłożyste łąki, a spod zielonych połaci w wielu miejscach wystają mniejsze lub większe wapienne skały. To one posłużyły właścicielom tutejszych gruntów za budulec, z którego powstały kamienne murki wyznaczające granice pastwisk, na których pasą się krowy.
Dwieście pięćdziesiąt milionów jurajskich mrówek
Ten charakterystyczny obszar to Park Jury Waadtlandzkiej (Jura Vaudois), szwajcarski regionalny park przyrodniczy, którego założeniem jest zrównoważony rozwój społeczny, ekologiczny i gospodarczy, czyli pogodzenie problemów ochrony przyrody Jury z potrzebami ekonomicznymi miejscowej ludności, w tym przedsiębiorców. Do najbardziej znanych atrakcji Parku Jury Waadtlandzkiej należy superkolonia mrówek, do której prowadzi ścieżka przyrodnicza na przełęczy Marchairuz, przez którą przebiega Szlak Jury. Mrówek ma tu być aż 250 milionów, a tworzyć mają ogromną, współpracującą ze sobą kolonię. Materiał o jurajskich mrówkach nakręcił nawet słynny David Attenborough, a o ich poszukiwaniu pisała także Gazeta Wyborcza. Do parku należy również dolina Vallée de Joux z jeziorem Lac de Joux, największym jeziorem Jury szwajcarskiej, które doskonale widać z długiego, szybkiego zjazdu ze wspomnianej przełęczy.
Jura kolebką tradycji zegarmistrzowskich Szwajcarii
Niepozorne miasteczka nad jeziorem Lac de Joux w dolinie Vallée de Joux to jedna z kolebek tych największych i najsłynniejszych szwajcarskich tradycji - zegarmistrzostwa. W dawnej fabryce zegarków w Le Sentier powstało muzeum zegarmistrzostwa Espace Horloger, pierwsze takie muzeum w kantonie Vaud. Muzeum zegarmistrzostwa w Le Sentier opowiada między innymi o tradycji przekazywania zegarmistrzowskiego know-how w kolejnych pokoleniach z ojca na syna, co miało przyczynić się do powstania niezwykłej reputacji Jury jako centrum szwajcarskiego przemysłu zegarmistrzowskiego. Okazuje się, że zegarmistrzowskie rzemiosło wyrosło tutaj na… zimowej bezczynności, podczas której jurajscy rolnicy od produkcji prostych elementów mechanicznych w XVI-XVII wieku doszli do budowy zaawansowanych konstrukcji zegarowych w późniejszych latach. Wśród atrakcji muzeum w La Sentier znajdują się interaktywne stoły, z pomocą których można na moment zmienić się w szwajcarskiego zegarmistrza sprzed wieków i spróbować swoich sił w składaniu szwajcarskich mechanizmów zegarowych.
Nie do końca bezpieczne jurajskie szutry
Przejazd wzdłuż jeziora Lac de Joux na kilkanaście kilometrów zmienia charakter naszego wyjazdu. Szlak biegnie tędy prawie pozbawionym przewyższeń odcinkiem, mijając kilka plaż i kąpielisk. Jednak w tych cichych szwajcarskich miasteczkach restauracje zamykają się w tym dniu już o godz. 14 pozbawiając nas planowanego posiłku. Za ostatnim z nich - Les Charbonnières, położonym pod charakterystycznym szczytem Dent de Vaulion - znowu ruszamy w górę, by po krótkim podjeździe zacząć długi, szybki i nieco kręty zjazd do Vallorbe. Szutrowa nawierzchnia wygląda początkowo tak zachęcająco, że puszczamy klamki i nasze prędkości szybko rosną powyżej 30 km/h. Aż do momentu, gdy na jednym z zakrętów na drodze leży więcej luźnego szutru i obydwaj z Markiem po uślizgu przedniego koła lądujemy na ziemi. W efekcie brawurowego zjazdu Marek kończy dzień z mocno stłuczonym nadgarstkiem, a ja ze zdartym kolanem będę jeździł jeszcze po szlaku Alpe-Adria w Austrii i we Włoszech. Mogło być gorzej ;)
Ziemniaczane rösti w szwajcarskiej agroturystyce
W odległości około 3 kilometrów od miasta znajdują się znane w okolicy groty Vallorbe, które przez późną porę dnia niestety opuszczamy. Na noc lądujemy w swojskim pensjonacie w Lignerolle, mieszczącym się w starym budynku dokładnie w centrum wsi. Miejsce klimatem przypominało raczej mało wyszukaną polską agroturystykę, w której - mimo późnej pory - właściciel osobiście przygotował nam kolację. I znów poprosiliśmy o rösti, które tak smakowało nam na Szlaku Jezior. Tym razem szwajcarskie placki ziemniaczane zostały podane nam z bardzo smacznym sosem grzybowym i piwem z nieodległego browaru nad Jeziorem Genewskim. Kontaktowy gospodarz towarzyszył nam przy niemal całej kolacji, opowiadając między innymi o naszym następnym dniu - mieliśmy zacząć go kolejnym kilkukilometrowym i dość stromym podjazdem z Baulmes pod główny grzbiet Jury.
Nasz gospodarz wiedział co mówi - jeszcze w Baulmes zaczął się około 7-kilometrowy podjazd, który w ponad połowie składał się z ponad 10%-owych fragmentów, które wycisnęły z nas sporo potu. Na szczęście wysiłek wkładany w kolejne pokonywane w pionie metry osładzały widoki i krajobrazy, które bardzo przypominały mi polsko-czeskie pogranicze w Górach Izerskich. Gdzieś w dole pięknie prezentowało się jezioro Neuchatel, a na horyzoncie, za niewielką mgłą, majaczyły Alpy Berneńskie - jeszcze jedno wspomnienie dopiero co przejechanego Szlaku Jezior - trasy rowerowej z Zurychu, przez Interlaken do Genewy. Wielu przyjemnych, efektownych wrażeń estetycznych dostarczały nam również okolice przełęczy Col de l'Aiguillon, na którą się wspinaliśmy. Przez pewien czas nad głowami mieliśmy kilkudziesięciometrowe, skalne urwisko, jedno z niewielu takich na naszej trasie - to jurajski szczyt Aigulles de Baulmes.
Ojczyzna szwajcarskiego absyntu - "zielonej wróżki"
Tego dnia dotarliśmy do Doliny Travers i miasteczka Môtiers, uznawanego za najważniejszy w Szwajcarii ośrodek produkcji “zielonej wróżki”, czyli absyntu - alkoholu uzyskiwanego z kwiatów i liści piołunu, anyżu, kopru włoskiego i innych ziół. O tradycji związanej z produkcją absyntu w Val-de-Travers opowiada ekspozycja w Domu Absyntu, zajmującym dawny budynek… sądu, w którym przez wiele wcześniejszych lat egzekwowano zakaz produkcji absyntu w Szwajcarii. Wprowadzono go w 1910 roku, a zniesiono dopiero w 2005 roku - legalna produkcja i dostępność absyntu w miejscowych pijalniach jest więc czymś stosunkowo świeżym, wciąż rozwijanym przez miejscowych przedsiębiorców. Co ciekawe, dostępność szwajcarskiego absyntu w Polsce jest właściwie zerowa, w przeciwieństwie do czeskiego i francuskiego, co właściwie jeszcze dodaje atrakcyjności wycieczki po Jurze. W sąsiednim Boveresse warto rzucić okiem na zabytkowy, drewniany, wciąż używany budynek suszarni absyntu - to niecały kilometr od szlaku.
A może szynka pieczona w gorącym asfalcie?
Około 5 kilometrów dalej, kilkaset metrów od szlaku położona jest stara kopalnia asfaltu La Presta z ekspozycją muzealną poświęconą historii wydobycia tego rzadko spotykanego w naturze materiału. Asfalt naturalny był wydobywany na Jurze przez aż trzy wieki - zaledwie kilkadziesiąt metrów od odnowionych budynków dawnej kopalni znajduje się wejście do kopalnianych korytarzy, które można zwiedzać w towarzystwie miejscowego przewodnika. Od początku XVIII wieku aż do 1986 roku z miejscowego złoża wydobyto aż dwa miliony ton tego jurajskiego “czarnego złota”. W tutejszej kawiarni zamówić można lokalny specjał, który podobno kiedyś miejscowi górnicy przygotowywali w święto swojej patronki, świętej Barbary - szynkę pieczoną w gorącym asfalcie, a także skosztować lub zakupić butelkę absyntu.
Jura w Szwajcarii jak Góry Izerskie w Polsce
Trzeci dzień i… trzeci trudny, jurajski podjazd na dzień dobry. Tym razem to około 4 kilometrów cierpliwego kręcenia pod górę, z których ponownie ponad połowa ma nachylenie ponad 10 procent. Tego dnia we znaki dawała nam się jeszcze wysoka temperatura i brak wody na trasie, o którym przestrzegał któryś z przewodników. Wszystko to sprawiało, że podróżowanie rowerem po Szlaku Jury muszę jednak ocenić jako dużo trudniejsze niż po - przywoływanym po raz kolejny - Szlaku Jezior. Chociaż przed wyjazdem wydawało mi się, że będzie odwrotnie. Że Jura szwajcarska będzie jednak trochę jak polska Jura Krakowsko-Częstochowska, a tymczasem charakterem i warunkami do uprawiania turystyki rowerowej dużo bliżej było jej do naszych Sudetów, a w nich - do Gór Izerskich, ale ze względu na doskonałą jakość asfaltowych nawierzchni - raczej po czeskiej stronie, niż po polskiej. W każdym razie Jura w Szwajcarii to regularne pasmo górskie i do rowerowej wycieczki po niej należy podejść jak do wyprawy o górskim charakterze.
Z sakwami Extrawheel po Europie
Szlak Jury był kolejnym, na którym wróciliśmy do używania sakw rowerowych od polskiego producenta, firmy Extrawheel. W komplecie z tradycyjnymi, bocznymi sakwami Extrawheel Wayfarer na moim rowerze zadebiutowała tegoroczna nowość w ofercie firmy z Podhala, czyli nowa torba na kierownicę rowerową, model Handy XL. To wygodna, wytrzymała, wyprodukowana w Polsce torba, podobna wyglądem i pojemnością (7,5 litra) do toreb oferowanych przez markę Ortlieb. Od niemieckiej konkurentki różni się między innymi sztywniejszą budową i zamykaniem - zatrzaskami zamiast magnesów. Po kilkudziesięciu wyjazdowych dniach mogę już ocenić mocowanie jako mocne, sztywne i kompatybilne z uchwytami Ortlieba - dzięki zastosowaniu systemu KlickFix. Nowa torba została wykonana z oryginalnej cordury, co zapewnia i wytrzymałość przed zniszczeniem, i odporność podczas opadów. Swoją drogą, już sobie nie wyobrażam jazdy bez szybkiego dostępu do wszystkich podręcznych rzeczy, od portfela przez powerbank, karty pamięci, czołówkę, słuchawki i kilkanaście innych drobiazgów, aż po kijek do selfie.
Secesja, zegarki i islam w La Chaux-de-Fonds
Z nieco sennego i raczej nieporywającego odcinka Szlaku Jury w okolicach Les Ponts-de-Martel wyrywa nas prawie 40-tysięczne La Chaux-de-Fonds. Miasto La Chaux-de-Fonds położone jest na wysokości około 1000 metrów nad poziomem morza, co czyni je jednym z najwyżej położonych miast w Europie. Wpadamy w klimat francuskiego Art Noveau z początku XIX wieku, z którego pochodzą secesyjne, wysokie kamienice dominujące w historycznym układzie urbanistycznym miasta. Bardzo regularny, funkcjonalny układ miasta powstał po wielkim pożarze z początku XIX wieku i miał zapewnić idealne warunki życia i pracy w prężnie rozwijającym się ośrodku przemysłu zegarmistrzowskiego. Pisał o nim nawet Karol Marks w swoim Kapitale, a w 2009 roku miasto La Chaux-de-Fonds (wraz z sąsiednim Le Locle) zostało umieszczone na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Dziś to trzecie pod względem wielkości miasto we francuskojęzycznej Szwajcarii, większe są tylko Genewa i Lozanna.
Jeśli będzie podążać naszym szlakiem, przeznaczcie na La Chaux-de-Fonds nieco więcej czasu, bo szybka wizyta i potraktowanie go jak każdej innej miejscowości na trasie będzie zdecydowanie nie na miejscu - to najciekawsze miasto podczas tej wyprawy. Najważniejszym miejscem jest tu Międzynarodowe Muzeum Zegarmistrzostwa, prezentujące historię tego wyjątkowego przemysłu i unikalne zegary z całego świata - łącznie to aż 4500 eksponatów. Muzeum powstało już w 1902 roku - aż 120 lat temu, a do obecnego, specjalnie wybudowanego i nieco awangardowego budynku przeniosło się w 1972 roku. Z La Chaux-de-Fonds warto wywieźć też wspomnienie o takich postaciach, jak francuski architekt Le Corbusier i Louis Chevrolet - twórca znanej amerykańskiej marki samochodów, którzy urodzili się i wychowali w tym mieście. A my, gdybyśmy mieli tu jeszcze chwilę, zajrzelibyśmy do raczej rzadko spotykanego miejsca, którym jest tutejsze Muzeum Cywilizacji Islamskich.
Przez płaskowyż Franches-Montagnes do Saint-Ursanne
Przez kolejne kilometry Szlaku Jury jedziemy przez płaskowyż o nazwie Franches-Montagnes. To ojczyzna szwajcarskiej rasy koni o tej nazwie, które przy odrobinie szczęścia można spotkać przy jednym z wielu gospodarstw na trasie. Na wielu z nich dumni ze swojego przybytku gospodarze wieszają plakietki i odznaczenia wspominające udział swoich zwierząt w wystawach i targach rolniczych. To również popularny obszar wśród turystów pieszych i właśnie rowerowych, a jedną z największych atrakcji jest niewielkie jezioro Etang de la Gruère, otoczone lasami i położone zaledwie kilkaset metrów od rowerowego szlaku. Ten dzień kończymy w pięknym Saint-Ursanne - średniowiecznym, doskonale zachowanym miasteczku nad rzeką Le Doubs, nazywanym nawet "perłą Jury".
Saint-Ursanne należy do grona najpiękniejszych miasteczek Szwajcarii, jest też jednym z trzech najlepiej zachowanych historycznych miast Jury, obok znacznie większych miast Delémont i Porrentruy. Miasteczko wyrosło w XIII-XIV wieku wokół kilkusetletniego klasztoru, jaki powstał nad rzeką Doubs po śmierci irlandzkiego mnicha Ursicinusa w VII wieku. Największą atrakcją miasteczka jest romańska kolegiata z XII-XIV wieku, Wraz z otaczającymi ją budynkami, kamienicami mieszczańskimi i trzema bramami miejskimi kolegiata stanowi doskonałe tło do porannego spaceru po Saint-Ursanne, którego nie mogliśmy sobie odmówić przed kolejnym, już ostatnim dniem rowerowej jazdy po Jurze. Przed wyjazdem robimy jeszcze obowiązkowe pamiątkowe zdjęcie na moście z figurą św. Jana Nepomucena.
W centrum separatystycznego kantonu Jury
Jeżdżąc po Jurze i zwiedzając Saint-Ursanne warto pamiętać, że znajdujemy się w centralnej części kantonu Jury, najmłodszego kantonu Szwajcarii. Kanton Jury powstał w 1979 roku, po ponad 150 latach od postanowień kongresu wiedeńskiego, które ziemie frankofonów przyłączyły do niemieckojęzycznego kantonu Berno. Od tamtego czasu francuskojęzyczna katolicka i protestancka mniejszość dążyła do podkreślenia swojej odrębności i oddzielenia od niemieckojęzycznej większości protestanckiej. Udało się tego dokonać części z protestujących dopiero w efekcie trzech referendów z lat 1974-1975, które ze względu na złożoność procesu podejmowania decyzji nazwano kaskadowymi. Pierwsze z głosowań pokazało, że większość mieszkańców Jury opowiada się za oderwaniem się od kantonu Berno i utworzeniem nowego kantonu, więc dało powód by organizować kolejne, drugie głosowanie. To wskazało dystrykty, które wyraziły wolę przyłączenia się do ewentualnego nowego kantonu, a w trzecim referendum mieszkańcy wskazali dokładnie obszary, które stworzyły nowy kanton. Cały pokojowy przebieg tego procesu, który spowodował powstanie nowego kantonu, uznaje się dziś za jeden z dowodów na wysoki stopień rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Szwajcarii. A narodowe referenda są nadal powszechnym sposobem decydowania o losach kraju.
Na trasie Grand Tour of Switzerland
Właśnie przez tak atrakcyjne miejsca i okolice jak Saint-Ursanne prowadzą trasy Grand Tour of Switzerland, czyli szlaku turystycznego opracowanego dla zmotoryzowanych turystów, który rowerzystom może służyć za doskonały przegląd atrakcji w poszczególnych regionach Szwajcarii. Przez zachodnią część Szwajcarii, w tym i przez Jurę, biegną dwa odcinki "Wielkiego Touru", oznaczone literami F i G. Odcinek F zaczyna się nad Jeziorem Genewskim - następnie przez Nyon, dolinę Vallée de Joux, dolinę Val-de-Travers z Môtiers prowadzi do ogromnego symbolu Jury, położonego niestety z dala od szlaku rowerowego, czyli wielkiego cyrku lodowcowego Creux du Van. Odcinek G biegnie również podobnie do Szlaku Jury - ma początek w Bazylei, a później zagląda do Delémont i Saint-Ursanne, nad jezioro Etang de la Gruère, do opactwa Bellelay, a w końcu do La Chaux-de-Fonds. Szczegóły - w bezpłatnym przewodniku PDF do pobrania ze strony www.myswitzerland.com.
Ostatnie czterdzieści kilometrów do Bazylei
Ostatni dzień zaczął się od… - oczywiście - kolejnego wymagającego podjazdu. Tym razem ku przełęczy Col de la Croix ruszyliśmy po trasie, którą prowadzi co roku jeden z wyścigów samochodowych Mistrzostw Europy w wyścigach górskich. To jednak były już jedne z ostatnich kilometrów pokonywanych w przyjaznym krajobrazie Jury, już w połowie dnia w krajobrazie zaczęliśmy dostrzegać drogowskazy mówiące, że powoli zbliżamy się do końca naszej wycieczki - Bazylei. Za wsią Lucelle delektujemy się jeszcze długim, spokojnym, około 15-kilometrowym zjazdem wzdłuż rzeki o tej samej nazwie, który na prawie całym tym odcinku biegnie raz po francuskiej, raz po szwajcarskiej stronie granicy, tym samym przerzucając nas co chwilę z jednego państwa do drugiego. Wkrótce, po kolejnej krótkiej wspinaczce, mijamy szwajcarską Jasną Górę, czyli klasztor Mariastein i zbliżamy się do końca naszej trasy w Bazylei, którą zwiedziliśmy podczas wycieczki po szlaku rowerowym Renu.
Co wspólnego ma Jura szwajcarska z polską?
Wbrew pozorom, Jura szwajcarska i polska Jura Krakowsko-Częstochowska to dwa znacznie różniące się od siebie regiony. Polska Jura jest częścią polskiego pasa wyżyn, z punktu widzenia geografa tworzy więc "jedynie" Wyżynę Krakowsko-Częstochowską. Tymczasem Jura w Szwajcarii to już regularny łańcuch górski, sięgający ponad tysiąc metrów wyżej niż polska odpowiedniczka. Większość naszej trasy Szlakiem Jury biegła po terenach położonych powyżej 1000 metrów n.p.m., czyli wyżej niż nasze Góry Izerskie, do których chętnie porównuję szwajcarską Jurę. Jednak to na polskiej Jurze znajdziecie o wiele więcej skalnych akcentów, nadających okolicy atrakcyjnego wizerunku. I to było moim największym zaskoczeniem - w Szwajcarii spodziewałem się dużej liczby skalistych wapieni, różnorodnych formacji skalnych, "poszarpanych" krajobrazów ze szwajcarskimi odpowiednikami Maczugi Herkulesa czy Bramy Krakowskiej, a tymczasem niemal wszystkie szwajcarskie krajobrazy były tak łagodne, jak ten na zdjęciu niżej. Inna była również jakość dróg, po których prowadzi główny szlak rowerowy - komfortem rowerowej podróży Jura szwajcarska wręcz miażdży warunki do jazdy rowerem po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Dla kogo jest rowerowy Szlak Jury?
Szlak Jury był zdecydowanie najtrudniejszą naszą trasą tego lata. Choć jego większość stanowiły spokojne, łagodne przejazdy po kilku niewielkich płaskowyżach, to wszystkie one oddzielone były zjazdami w doliny na nocleg i następującymi po nich podjazdami, którymi wracaliśmy w góry Jury. Kilkanaście procent nachylenia to znacznie więcej niż przeciętna górka na rowerowej wycieczce i warto wziąć to pod uwagę wybierając się na Jurę. Czy można zabrać ze sobą dzieci - tak, chociaż raczej te nieco większe, samodzielne i ze świadomością, że jednak większą część Szlaku Jury stanowią drogi publiczne, których pewną istotną częścią są szosy o niewielkim, międzymiastowym natężeniu ruchu. Na pewno jednak Szlak Jury w Szwajcarii to przede wszystkim trasa dla tych, którzy przedkładają ciszę, spokój i nienachalne, naturalne, często wiejskie klimaty ponad zgiełk miast i pełną krajoznawczych fajerwerków eskapadę.
Też myślałem że wszystkie Jury są takie same, ale niespodzianka. Ale patrzę na te zdjęcia i chyba wolę naszą. Pewnie brakowało naszych krakowskich dolinek i skałek? : )
Tak, trochę tak! :) Nie da się ukryć, że cała ta wapienna, jurajska otoczka nadaje naszej Jurze Krakowsko-Częstochowskiej świetnego wizerunku, dużej atrakcyjności - na pewno każdy się z tym zgodzi. A w Szwajcarii tego nie ma. W efekcie bardziej czujemy się tam w Szwajcarii jak w Górach Izerskich (wspominam) niż jak w okolicach Częstochowy :)
Ale to nie przeszkadza - nie ma skałek, są krowy, zegarki i absynt, czyli to, czego na Jurze nie ma ;)
Jakie 7-8 lat temu jechaliśmy przez Europę ze wschodu na zachód i jak cię teraz czytam, to pamiętam że mieliśmy identycznie :))) Wyjeżdżając z Alp patrząc namapę widzieliśmy jurę i myśleliśmy - do morza (we Francji) już blisko. A tu sztajfa 1200 metrów w górę i potem jeszcze jedna. pamiętam jak dzisiaj. Zwiedzaliśmy też muzeum zegarków, duże wrażenie. Pozdrówki.
Cześć - domyślam się, że nie byliście najszczęśliwsi, chociaż... przecież podjazdy oprócz trudności i wysiłku to też spora satysfakcja, tym bardziej w takich "górkach" jak Alpy czy nawet takie niższe jak Jura. Swoją drogą, mam nadzieję, że w tym tekście gdy piszę o podjazdach to nie wygląda, jak bym narzekał? :)
Dodaj Twój komentarz