- Do Holandii nad Morze Wattowe
- Rejs na Ameland - to Wyspy Zachodniofryzyjskie
- Jedna z najpiękniejszych dróg rowerowych
- Czwarte miejsce w podróży z biletami Interrail
- Rowery! Wszędzie rowery!
- Ogromny parking rowerowy pod dworcem kolejowym
- I oczywiście fantastyczna infrastruktura rowerowa
- Na początek Muzeum Fryzyjskie w Leeuwarden
- Oldehove - fryzyjska krzywa wieża
- Niderlandy - tu są nawet rowerowe korki
- Narodowe Muzeum Porcelany warte uwagi
- Przyjazna północ Holandii
- Niezwykła budowla - akwedukt Maty Hari
- Bezpłatny prom zastępczy dla rowerzystów
- Najstarsze planetarium w Europie we Franeker
- System węzłowy dróg rowerowych w Holandii
- W dawnym porcie holenderskich wielorybników
- Willem Barents pochodzi z Fryzji
- Po szlaku EuroVelo 12 wzdłuż Morza Północnego
- Poczucie miejsca fryzyjskich artystów
- Najwyższy terp w Holandii - Hegebeintum
- Wierum i Moddergat - dawne osady rybackie
- Tak wygląda tradycyjne fryzyjskie gospodarstwo
- Rustpunt - miejsce odpoczynku dla rowerzystów
- Ogromne śluzy pomiędzy Fryzją a Groningen
- Koniki polskie w Parku Narodowym Lauwersmeer
- Muzeum Rybołówstwa w Zoutkamp
- Najstarszy krajobraz kulturowy w Europie
- Najstarsza zamieszkana wieś w Holandii
- Mieszkańcy Bredy pamiętają o Polakach
- Rejs z rowerami po kanałach Niderlandów
- Prywatne centrum rehabilitacji fok w Pieterburen
- Pałac Menkemaborg w Uithuizen
- Eemshaven - port nad Morzem Wattowym
- Wiszące kuchnie w Appingedam
- Upalne Groningen na koniec wyprawy
- Co się je w Holandii? Kibbeling!
- Odkrywać to, co najlepsze - nieznane
- Krossy spisały się na medal
- Holandia stanie się oficjalnie Niderlandami
Do Holandii nad Morze Wattowe
Naszą inspiracją do krótkiej wyprawy po Niderlandach było Morze Wattowe. To jedyny tej wielkości obszar na świecie, który regularnie - co około sześć godzin, wraz z cyklem przypływów i odpływów - odmienia swoje oblicze. Morze Wattowe, położone wzdłuż wybrzeży Holandii, Niemiec i Danii, raz jest morskim akwenem oddzielającym europejski kontynent od rzędu Wysp Fryzyjskich, a po kilku godzinach zamienia się w piaskowo-błotnisty obszar, tzw. watty, którego duże fragmenty można przejść nawet pieszo. Zróżnicowanie przedstawicieli świata zwierzęcego na wattach przyniosło Morzu Wattowemu wpis na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 2009 roku (w Holandii i w Niemczech, a w Danii - w 2014 roku).
Rejs na Ameland - to Wyspy Zachodniofryzyjskie
By poznać dwie twarze Morza Wattowego dołożyliśmy do naszej rowerowej marszruty po Holandii rejs promem na Ameland - jedną z Wysp Zachodniofryzyjskich. Dzięki dostępnemu w Internecie kalendarzowi pływów morskich wybraliśmy pory naszych rejsów tak, by “tam” płynąć przez Morze Wattowe podczas najwyższego stanu wody, a “z powrotem” - podczas najniższego. Promem pasażersko-samochodowym z przystani koło miasta Holwerd wypływaliśmy rano jak w każdy inny morski rejs, np. ten katamaranem Żeglugi Gdańskiej na Półwysep Helski, mając wokół falujące morskie wody. Gdy wracaliśmy wieczorem - poziom wody obniżył się o ponad metr, odsłaniając ogromne piaszczyste przestrzenie wokół i ukazując wąski, pokręcony kanał żeglugowy prowadzący przez tzw. watty, w którym mogły minąć się dwie jednostki pływające.
Po terenach, które morska woda opuszcza na kilka godzin, miejscowi przewodnicy organizują piesze wycieczki po Morzu Wattowym. Podczas nich nie tylko przeprowadzają uczestników ze stałego lądu na jedną z oddalonych o kilka kilometrów wysp, ale pokazują także, jak niezwykłe jest życie ukryte na tym niepozornym obszarze. Rodzaj podłoża zmienia się wraz z odległością od lądu, z błotnistego przechodzi w piaszczysty, a wraz z nim zmieniają się mieszkańcy. Spacerując po wattach stawiamy stopy obok ogromnej liczby wodnych organizmów, ślimaków, krabów, małży, czasem niewielkich ryb zaskoczonych przez odpływ, na które czatują stada ptaków. Nam, z płynącego statku, udało się dostrzec fokę odpoczywającą na piaszczystej łasze.
Jedna z najpiękniejszych dróg rowerowych
Na wyspie Ameland, podczas pętli po zachodniej części wyspy, przejechaliśmy po jednej z najpiękniejszych dróg rowerowych jakimi jechałem. Naturalna, szutrowa trasa zaczyna się w miejscowości Nes pod Natuurcentrum Ameland i biegnie przez delikatnie pofałdowany, naturalny obszar wzdłuż granicy obszaru wydmowego na północy wyspy. To popularna rowerowa trasa wśród Holendrów, przybywających na Ameland na urlop, przecinana co jakiś czas dojściami na ogromne, szerokie plaże, szersze od naszych nadbałtyckich plaż w Pomorskiem. Rowerowa pętla zawraca w okolicach 55-metrowej latarni morskiej Bornrif, która została udostępniona do zwiedzania. W czterech niewielkich wsiach na wyspie oglądać można wiele przykładów tradycyjnej rybackiej zabudowy.
Czwarte miejsce w podróży z biletami Interrail
Ale zanim dotarliśmy nad Morze Wattowe, musieliśmy pokonać długą drogę z poprzedniego regionu naszej podróży po Europie z biletami Interrail. Punktem startowym podróży w kierunku Niderlandów było Schlanders i włoski Południowy Tyrol. Po nocy spędzonej w kuszetce w nocnym pociągu z Innsbrucka, z przesiadkami m.in. w Düsseldorfie, Arnhem i Zwolle, wysiedliśmy w Leeuwarden, zupełnie nieznanym w Polsce ponad stutysięcznym mieście na północy Niderlandów. To stolica prowincji administracyjnej Fryzja, która zajmuje zachodnią część historycznego regionu o tej nazwie. Część centralną dawnej Fryzji zajmuje zaś prowincja Groningen, w której zameldowaliśmy się po czterech dniach jazdy.
Rowery! Wszędzie rowery!
Po wyjściu z dworca kolejowego w Leeuwarden rowery widzieliśmy wszędzie. Droga z dworca w kierunku wynajętego apartamentu była ekspresową nauką jazdy rowerem po holendersku. Najważniejsze zasady to: nie guzdrać się, nie zatrzymywać na drodze rowerowej, wyraźnie sygnalizować swoje intencje - zatrzymania i skręty. Na szczęście odnalezienie się w tym niezwykłym ustroju nie było trudne. Ze zdziwieniem jednak stwierdziłem, że w przeciwieństwie do poprzednich miejsc z naszej podróży, moja przyczepka w Holandii nie budziła żadnych emocji. Holendrzy, sami korzystający z wielu oryginalnych rowerów i zaawansowanych rowerowych rozwiązań, mojego “trzeciego koła” zdawali się nie dostrzegać.
Za to ja dostrzegałem ich rowery! Jeszcze pierwszego dnia, spędzonego na uliczkach Leeuwarden, bolała mnie szyja od kręcenia głową na wszystkie strony. I to wcale nie za atrakcyjnymi i pięknie ubierającymi się na rower Holenderkami (cycle chic!), ale za ich i ich partnerów rowerami. Nie brakowało wśród nich wciąż rzadko spotykanych u nas rowerów cargo, gdzie wiezionym “towarem” zwykle były dzieci. Dzieci czasem chowano pod przezroczystymi daszkami, a innym razem wieziono w otwartej skrzyni - organizacja i bezpieczeństwo ruchu rowerowego w Holandii zachęca do przewozu w ten sposób nawet tych najdelikatniejszych członków rodziny. W bezpieczeństwie wydaje się nie przeszkadzać zaskakująca nas obecność skuterów na drogach rowerowych.
Ogromny parking rowerowy pod dworcem kolejowym
Popularność rowerów pokazują też parkingi pod obiektami użyteczności publicznej - szkołami, biurowcami czy dworcami kolejowymi. Gdy przyjedziecie do Groningen nie wahajcie się zajrzeć w jeden z podziemnych wjazdów widocznych przed halą pięknego, zabytkowego dworca. Znajdziecie tam… chyba kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt, tysięcy rowerów zgromadzonych w podziemnej hali. Dla nas, przybyszów z Polski, gdzie ruch rowerowy odbywa się nierzadko w ogromnych męczarniach, to był wręcz nieprawdopodobny widok. Podczas gdy u nas nawet budowa rowerowej wiaty na osiedlu mieszkaniowym czy rowerowego parkingu przy dworcu wciąż bywa nowością, w Groningen funkcjonuje parking tak olbrzymi, że na zdjęciu niżej widać zaledwie może jedną trzecią jego powierzchni...
I oczywiście fantastyczna infrastruktura rowerowa
Tej ogromnej liczby rowerzystów w Holandii nie byłoby, gdyby nie naprawdę świetna miejska infrastruktura rowerowa w postaci odseparowanych dróg rowerowych. Uchwycone przeze mnie zupełnie przez przypadek na poniższym zdjęciu dwie Holenderki z Leeuwarden w dojrzałym wieku są na to najlepszym dowodem. Wracają z tenisa, rozmawiają jadąc obok siebie po szerokiej drodze rowerowej, swobodne, z poczuciem własnego bezpieczeństwa. Mimo że - jak prawie wszyscy Holendrzy - nie jadą w kaskach rowerowych. Dzięki doskonałej infrastrukturze w całej Holandii jeździ w ten sposób - do szkoły, do pracy czy dla przyjemności - ponad 1/3 społeczeństwa, a są miasta jak Groningen, gdzie udział rowerów w transporcie miejskim jest jeszcze większy.
Na początek Muzeum Fryzyjskie w Leeuwarden
Obiektem od którego warto rozpocząć pobyt we Fryzji jest Muzeum Fryzyjskie w Leeuwarden. Muzeum powstało już w 1827 roku, a dziś mieści się w nowoczesnym gmachu w centrum miasta, otwartym w 2013 roku. Główną wystawą jest "Historia Fryzji", opowiadająca o Fryzji i Fryzyjczykach. Zwiedzający pozna historię niewielkiego, dumnego narodu, który znalazł w transporcie i handlu morskim sposób na przeżycie na trudnym, nadmorskim obszarze. Fryzyjczycy od zawsze uczyli się przeżyć nad wodą, o której otwarcie mówią jako przedmiocie zarówno ich miłości, jak i... nienawiści. Charakterystyczną fryzyjską flagę z czerwonymi listkami lilii (nie serduszkami) będziemy jeszcze wielokrotnie podziwiać powiewającą dumnie na wietrze we fryzyjskich domostwach.
Oldehove - fryzyjska krzywa wieża
W miejskim krajobrazie Leeuwarden nie sposób nie dostrzec symbolu miasta - krzywej wieży Oldehove. Jej dzisiejszy wygląd nie jest skutkiem żadnej z wojen, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. To przez podmokłe podłoże wieża zaczęła się przechylać wkrótce po wybudowaniu w 1529 roku i już w 1533 roku budowa kościoła została wstrzymana, a jego wybudowana część - rozebrana. Samą wieżę jednak pozostawiono i tak przechylona o ponad 2 metry stoi już prawie 500 lat! Warto wspomnieć że intencją budowniczych i mieszkańców było wybudowanie wieży wyższej niż wieża Martinitoren, jaka stanęła w sąsiednim, konkurencyjnym w tamtych czasach, Groningen. Dziś na Oldehove można wejść po 183 stopniach lub... wjechać windą, by spojrzeć na stolicę Fryzji z góry.
Niderlandy - tu są nawet rowerowe korki
Gdy spoglądaliśmy na Leeuwarden z wieży Oldehove, dostrzegliśmy pod nami niezwyczajną (dla nas) scenę. To kilkudziesięcioosobowy korek, jaki stworzyli rowerzyści przed właśnie podnoszonym mostem. Jakie to było bardzo holenderskie - rowerowy korek powstał przed mostem uniesionym z powodu kilkunastu łodzi i jachtów płynących jednym z tysięcy holenderskich kanałów. W kolejnych dniach trafiliśmy jeszcze kilkukrotnie na moment podnoszenia mostów na różnego rodzaju kanałach i przed bardzo różnymi jednostkami pływającymi. Łatwo było przekonać się, że ruch wodny ma tu również ogromną rangę i wcale nie służy wyłącznie turystom. Nawet zimą, gdy kanały zamarzają, stają się miejscem uprawiania kilku sportów zimowych.
Narodowe Muzeum Porcelany warte uwagi
Narodowe Muzeum Porcelany mieszczące się w XVIII-wiecznym pałacu księżniczki Marii Luizy Hesse-Kassel w Leeuwarden interesowało nas szczególnie, gdyż część dekoracji naszej kuchni stanowią właśnie stare, holenderskie kafle. Niestety, wystawę przedstawiającą chyba najbardziej charakterystyczne, tradycyjne oblicze holenderskiej porcelany zamknięto dzień przed naszym przyjazdem. Musieliśmy więc zadowolić się innymi imponującymi zbiorami - największymi zbiorami chińskiej porcelany w Niderlandach, czy kolekcjami porcelany art nouveau i art déco. Trafiliśmy jednak na jedno wnętrze zaaranżowane w dawnym stylu i z wykorzystaniem tradycyjnych holenderskich wzorów, na które tak bardzo liczyliśmy. Piękne!
Przyjazna północ Holandii
Przed przyjazdem nad Morze Wattowe spodziewaliśmy się wywieźć więcej wrażeń z Groningen, które wydawało nam się bardziej atrakcyjne od właściwie zupełnie nieznanego w Polsce Leeuwarden. A tymczasem właśnie w stolicy Fryzji - w Leeuwarden - zostawiliśmy malutką część naszego wyprawowego serca. Wąskie uliczki wzdłuż kanałów, udekorowana regionalnymi barwami przestrzeń publiczna, niezwykle przyjemne zabytkowe centrum miasta wokół zabytkowej miejskiej wagi, ale i sympatyczny kelner w niewielkiej restauracji, który szybko wprowadził nas w podstawy codziennego holenderskiego jedzenia - start naszej krótkiej wyprawy po północy Niderlandów był wyjątkowo udany i ten przyjazny, ciepły nastrój nie opuszczał nas już do końca.
Niezwykła budowla - akwedukt Maty Hari
Gdy świetną dwukierunkową drogą rowerową wyjeżdzaliśmy z Leeuwarden w naszą kilkudniową "prawie pętlę" po historycznej Fryzji nie podejrzewałem, że tak często będziemy szeroko otwierać oczy ze zdziwienia. Kolejną okazją był przejazd rowerową trasą pod głównym kanałem wodnym zachodniej Fryzji, łączącym Leeuwarden z Harlingen. Tak - transport wodny w Holandii jest tak ważną gałęzią gospodarki, że na ważnych szlakach wodnych Holendrzy zamiast mostów budują akwedukty aby nie zakłócać swobody żeglugi większym jednostkom lub jachtom z wysokimi masztami. W dodatku okazuje się, że Margaretha Zelle, której imieniem nazwano akwedukt, to słynna Mata Hari, która urodziła się właśnie w Leeuwarden!
Bezpłatny prom zastępczy dla rowerzystów
Zaraz też przekonaliśmy, że również poza miastem w wyjątkowy sposób dba się o holenderskich rowerzystów. Gdy zaczynaliśmy martwić się remontem mostu drogowego nad kanałem łączącym Leeuwarden z Morzem Północnym, który znalazł się akurat na naszym szlaku do Harlingen, dostrzegliśmy tablice informujące o objeździe dla rowerzystów. Po kilku minutach płynęliśmy niewielkim promem zastępczym, który bezpłatnie udostępniła rowerzystom firma remontująca most. Wygoda mieszkańców regionu, dla których rower to często podstawowy sposób transportu, znaczy tutaj naprawdę wiele.
Najstarsze planetarium w Europie we Franeker
Podczas krótkiego postoju we Franeker odwiedziliśmy najstarsze działające planetarium w Europie. Jeśli przybędziecie tutaj myśląc o klasycznym obiekcie tegu typu, spotka Was spore zaskoczenie. Planetarium zbudował miejscowy pasterz owiec, a mieści się do dziś w pokoju zwykłej kamienicy, w którym mieszkał budowniczy razem z żoną i dziećmi. I to właśnie rozrywka dzieci była główną motywacją autora. Ruchem umieszczonych na drutach planet zarządzał misterny mechanizm zbudowany nad wymalowanym na niebiesko sufitem. Planetarium znajduje się dokładnie naprzeciw przepięknego, strzelistego ratusza we Franeker.
System węzłowy dróg rowerowych w Holandii
Dojeżdżając do Harlingen mieliśmy już opanowany holenderski system nawigowania po trasach rowerowych. System punktowy (nazywany też węzłowym) polega na oznaczaniu skrzyżowań dróg i charakterystycznych miejsc numerami, których lista wyznacza później marszrutę wycieczki. Listę numerów węzłów automatycznie przygotowują aplikacje i strony internetowe na podstawie danych o początku i końcu planowanej podróży. Dla jednych taka lista będzie sporym ułatwieniem, a dla innych, jak my, chyba... zbyt dużym uproszczeniem. Nam, którzy przybyliśmy do Holandii poznać nowe okolice, w takim systemie nawigowania brakowało przede wszystkim utrwalania nazw odwiedzanych miejscowości, które w tym systemie zamieniają się w ciąg nic nie mówiących liczb. Nawet, jeśli większości z tych nazw nie byliśmy w stanie wymówić... ;-)
W dawnym porcie holenderskich wielorybników
W Harlingen, dawnym porcie holenderskich wielorybników, zrobiliśmy dzień przerwy. W miejskich kanałach otaczających centrum portowego miasteczka cumowały setki jachtów wypoczynkowych i kutrów rybackich. W morze wychodzili ci, którzy z niego żyją, jak i ci, dla których woda jest tylko miejscem relaksu - zdarzało się, że kosze pełne krewetek lądowały na nabrzeżu obok walizek eleganckich wczasowiczek. Na wody Morza Wattowego, a dalej na Morze Północne, wszystkich wypuszczał oryginalny obrotowy most pod okrągłym budynkiem kapitanatu portu. Naprzeciw niego stoi niewielki, charakterystyczny gmach dawnego sądu, a w nim restauracja wyróżniona przez przewodnik Michelin. Czasy wielorybników przypomina pomnik kaszalota - z ogromnego posągu co kilkanaście minut tryska fontanna wody. Może to symboliczny znak, że kaszaloty ostały się holenderskiej obławie?
Willem Barents pochodzi z Fryzji
W XVII wieku wielorybnictwo podobno stało się wręcz podstawową gałęzią holenderskiego przemysłu, a na Spitsbergenie powstała nawet holenderska osada założona w tym celu. Po II wojnie światowej w polowaniach na wieloryby uczestniczył specjalny statek-przetwórnia nazwany imieniem Willema Barentsa. Ten słynny podróżnik odkrył nazwane potem jego imieniem Morze Barentsa i Wyspy Barentsa. Poświęcił życie dla znalezienia tzw. Drogi Północnej, która umożliwiłaby szybszy przewóz towarów drogą morską z Europy do Azji. Willem Barents dla Fryzyjczyków jest postacią szczególną, gdyż urodził się na Terschelling - jednej z Wysp Zachodniofryzyjskich, sąsiadującej z "naszą" Ameland. Zmarł podczas powrotu z trzeciej wyprawy, a w Harlingen buduje się replikę statku, na którym Barents odkrywał nowe lądy.
Po szlaku EuroVelo 12 wzdłuż Morza Północnego
Po powrocie z wyspy Ameland nasza trasa z Holwerd biegła wzdłuż nadmorskich wałów przeciwpowodziowych. Ogromne konstrukcje oddzielające Holandię od morskiego żywiołu są od kilku lat systematycznie remontowane w celu podwyższenia i wzmocnienia z powodu przewidywanego podniesienia się wód oceanów wywołanego zmianami klimatycznymi. Biegnie tędy jeden ze szlaków sieci EuroVelo - numer 12 wzdłuż Morza Północnego, wykorzystujący na pewnym odcinku bardzo popularną wśród holenderskich turystów rowerowych długodystansową trasę wokół Holandii. Krajobraz diametralnie różni się od tego na Ameland. Tuż za wałem jest płasko aż po horyzont - jak to w Holandii. Krajobraz urozmaicają pojedyncze farmy, klimatyczne dawne rybackie wioseczki i… stada wszechobecnych owiec.
Nasza obecność we Fryzji wypadła na okres rekordowych upałów w Holandii i północnych Niemczech, a na skalę zjawiska wskazywało nawet zachowanie owiec. Wystawione na całodobową ekspozycję słoneczną zwierzaki chowały się nawet we własnych cieniach. Wykorzystywały każdą najmniejszą budowlę, nawet tablicę informacyjną przy szlaku, by schować choćby łeb w jej cieniu. Jednak z braku wielu takich miejsc większość po prostu leżała gdzieś w pobliżu szlaku, a często i na samej drodze rowerowej, nic nie robiąc z sobie z omijających je trudem rowerzystów.
Poczucie miejsca fryzyjskich artystów
Jednym z miejsc, gdzie owce znalazły schronienie przed żarem lejącym się z nieba był cień rzeźby "Czekając na wysoką wodę", stojąca na wale przeciwpowodziowym niedaleko przystani promu koło Holwerd. Pięciometrowa statua autorstwa Jana Ketelaara stoi twarzą w kierunku morza w otwartej pozie symbolizując poczucie równowagi i porozumienia z morzem. Dwa miesiące po naszej wizycie we Fryzji obok stanęła kolejna. Rzeźby należą do projektu "Poczucie miejsca", w ramach którego już powstało lub jest planowane stworzenie innych dzieł sztuki lub instalacji artystycznych na wybrzeżu Morza Wattowego. Mają budować wśród lokalnej społeczności i turystów świadomość przyrodniczą i kulturalną związaną z Morzem Wattowym.
Najwyższy terp w Holandii - Hegebeintum
By uchronić się przed niszczącym działaniem wody mieszkańcy Fryzji już 500 lat p.n.e. budowali swoje domostwa i wsie na niewielkich wzgórzach - terpach. Materiałem była ziemia, glina, a również także odchody i odpady z prowadzonego gospodarstwa. Do dzisiejszych czasów przetrwały głównie te, na których stanął kościół, a inne zostały z biegiem lat rozebrane i użyte jako... nawóz na polach biednych gospodarzy. Muzeum terpów - Museum Wierdenland - znajduje się w Ezinge koło Groningen. A na najwyższy terp w Holandii, mierzący zaledwie niecałe 9 metrów, trafiliśmy w niewielkim Hegebeintum. Na jego "szczycie" stoi niewielki kościółek, wybudowany w 1130 roku. Wnętrze kryje m.in. kolekcję pięknych epitafiów związanych z mieszkańcami pobliskiego dworu Harsta State.
Wierum i Moddergat - dawne osady rybackie
Inną fryzyjską wsią zbudowaną na terpie, jeszcze przed ukształtowaniem się dzisiejszej linii brzegowej Holandii i budową wałów przeciwpowodziowych, jest Wierum - dawna osada rybacka z charakterystycznym niewielkim kościołem ewangelickim postawionym w miejscu pierwszego, zniszczonego przez sztormy. W historii wsi nieszczęśliwie zapisał się 1893 rok, gdy podczas morskiego połowo zginęło aż 13 z 17 załóg kutrów rybackich z Wierum, które zostały zaskoczone przez gwałtowną burzę. Zaginionym rybakom poświęcono pomnik stojący na wale naprzeciw kościoła. W sąsiedniej wsi Moddergat znajduje się kameralne Muzeum Rybackie z zachowaną oryginalną zagrodą fryzyjskiego rybaka.
Tak wygląda tradycyjne fryzyjskie gospodarstwo
Fryzja jest trochę jak nasz Beskid Niski. Jeśli znacie to uczucie wychwytywania z krajobrazu Beskidu Niskiego tradycyjnych chyży, czyli łemkowskich chałup, które pod jednym dachem mieszczą część mieszkalną, oborę, stodołę i inne pomieszczenia gospodarcze, we Fryzji, choć zupełnie płaskiej, może poczujecie się podobnie. Tu również wyróżniają się gospodarstwa połączone w jeden ciąg budynków, choć rzadko funkcjonujące pod jednym dachem. Ogromne fryzyjskie stodoły różnią się od łemkowskich przede wszystkim wielkością i... stopniem zadbania. Wokół rosną kwiaty, krzewy, drzewa, nie pozostawiając wątpliwości, że wszyscy zdają sobie tutaj sprawę, jaką rolę w codziennym życiu pełni estetyka.
Rustpunt - miejsce odpoczynku dla rowerzystów
Podróżom po szlakach rowerowych Niderlandów towarzyszy niezwykła inicjatywa, którą łatwo odnaleźć w aplikacji telefonicznej wyznaczającej rowerowe trasy. To “rustpunty” - punkty odpoczynku przeznaczone dla rowerzystów, prowadzone przez prywatne osoby przy trasach rowerowych. W każdym jest wygodne miejsce do zjedzenia posiłku czy schronienia się w cieniu przed upałem, a także - uwaga - nawet lodówka pełna podstawowego jedzenia i sprzęty do szybkiego przyrządzenia prostego posiłku. W przypadku korzystania z napojów czy zapasów w lodówce należy uiścić należność w stojącej skarbonce. Działalność tych miejsc opiera się na uczciwości i cudownym zaufaniu do turystów rowerowych.
Ogromne śluzy pomiędzy Fryzją a Groningen
Prowincje Fryzji i Groningen oddziela sztuczne jezioro Lauwersmeer, powstałe przez budowę ogromnej śluzy w Lauwersoog. To po niej wjechaliśmy na teren Parku Narodowego Lauwersmeer, a trasa zmieniła charakter z bardziej krajobrazowego na krajoznawczy, czyli taki z większą liczbą miejsc do zobaczenia i zwiedzenia. Muzeum Rybołówstwa w Zoutkamp, niezwykła okrągła wieś Niehove czy dawne osady budowane na usypywanych pagórkach jak ta w Ezinge, które miały ratować przed powodziami. Szybko się okazało, że pozornie monotonna Holandia ma wiele do zaoferowania ciekawemu turyście. Wśród atrakcji, jakie oferuje prowincja Groningen, jest też rejs po holenderskich kanałach, który można odbyć z rowerem. Tak dobraliśmy nasz nocleg na kameralnym kempingu Aduarderzijl, by kolejny dzień rozpocząć dwukilometrowym rejsem niewielkim promem.
Koniki polskie w Parku Narodowym Lauwersmeer
Sztuczny akwen Lauwersmeer powstał w 1969 roku by chronić wewnętrzne tereny Fryzji i prowincji Groningen przed powodziami, które od kilkuset lat regularnie pustoszyły te tereny. Po oddzieleniu dawnej zatoki Lauwerszee powstał słodkowodny zbiornik na którego brzegach pojawiły się nowe gatunki fauny i flory. Nowo stworzony krajobraz i warunki do bytowania ptaków zyskały tak wielką wartość, że w 2003 roku po wschodniej stronie Lauwersmeer powstał Park Narodowy Lauwersmeer. Występuje tu ponad 100 gatunków ptaków, a także krowy rasy szkockiej wyżynnej i stado konika polskiego, sprowadzone głównie by zapobiec zarastaniu obszarów parku.
Muzeum Rybołówstwa w Zoutkamp
Na południe od Lauwersmeer leży niewielkie Zoutkamp. Przez wieki miejscowość żyła z połowów ryb i krewetek. Aż do 1969 roku, kiedy wybudowano śluzy w Lauwersoog i tym samym, przy protestach miejscowej ludności, odcięto jej bezpośredni dostęp do morza. Zmiany w krajobrazie, sposobie wykorzystania powstałego zbiornika wodnego i okolicznych obszarów lądowych, a później powstanie Parku Narodowego Lauwersmeer, spowodowały rozwój usług turystycznych. Przy nabrzeżu w dawnym porcie mieści się Muzeum Rybołówstwa. Wyjątkowo bogate w przeróżne eksponaty jest zdecydowanie miejscem, do którego warto zajrzeć.
Najstarszy krajobraz kulturowy w Europie
Obszar jaki rozciąga się pomiędzy dawnym Lauwerszee, czyli dzisiejszym Lauwersmeer, a Gronigen, to Middag-Humsterland. To uważany za najstarszy (lub jeden z najstarszych) krajobraz kulturowy w Europie. To co dziś jest płaską równiną, niegdyś zajmowały dwie otoczone morskimi wodami wyspy - Middag i Humsterland. Niedaleko leży Groningen, wtedy leżące jeszcze prawie nad morzem! To obrona przed morskim żywiołem, budowa wałów przeciwpowodziowych i aktywne pozyskiwanie gruntów przez fryzyjskich osadników spowodowały zmianę krajobrazu na dzisiejszy, wybitnie rolniczy. O dawnych dziejach przypominają świetnie zachowane zabytkowe wsie z zachowanymi terpami i oryginalnym układem ulic, jak chociażby "okrągłe" Niehove czy pobliskie Ezinge. Podejmowane są nawet starania wpisania Middag-Humsterland na listę UNESCO.
Najstarsza zamieszkana wieś w Holandii
Świetnie zachowany terp znajduje się we wsi Ezinge, opisywanej jako najstarsza nieprzerwanie zamieszkana wieś w Holandii. Badania archeologiczne datują najstarsze ślady na 300 rok p.n.e., co stawiałoby Ezinge nawet wśród najstarszych wsi Europy. Patrząc na wieś z góry widać przemyślaną organizację obszaru wsi: jedną czwartą zajmują zabudowania, a pozostała część to pola i łąki. Ciekawostką jest, że kościołem w Ezinge jest większy budynek, bez wieży. Pierwotnie posiadał wolno stojącą wieżę, do której później dobudowano trochę mylący budynek. Jednym z gości wioski, podczas półtora tysiąclecia jej istnienia, był m.in. wybitny rzymski historyk - Tacyt.
Mieszkańcy Bredy pamiętają o Polakach
Odwiedzając kolejne malownicze wsie Middag-Humsterland i wyobrażając sobie, że trawersujemy dawne, postrzępione morskie wybrzeże Fryzji, dotarliśmy na kameralny kemping w Aduarderzijl, położony nad jednym z holenderskich kanałów. Widok polskiej flagi na naszej przyczepce niezmiernie ucieszył jednego z gości kempingu, mieszkańca Bredy, będącego w trakcie wielodniowej podróży po szlaku rowerowym wokół Holandii. Momentami w rozmowie byliśmy aż skrępowani wdzięcznością, jaką spotkany Holender obdarował nas za czyny generała Stanisława Maczka i jego dywizji pancernej, która podczas II wojny światowej wyzwoliła Bredę. Rzeczony holenderski sakwiarz był starszy od nas, miał niewiele więcej niż pięćdziesiąt lat, a tkwił w nim ogromny szacunek do polskiego narodu.
Reakcji na polską flagę zawsze jesteśmy ciekawi, bo różnie - jako naród - postrzega się nas w krajach Europy. Kilka rozmów w Holandii pokazało, że - po pierwsze - jako Polacy podróżujący z sakwami byliśmy dla większości rozmówców zaskoczeniem, a po drugie - że zaskakująco wiele osób w Holandii świetnie orientuje się w sytuacji na polskiej scenie politycznej. I podobnie jak my wyraża zaniepokojenie perspektywami czekającymi nie tylko nasz kraj, ale i całą Unię Europejską. Może więc to dobrze, że przed naszym wyjazdem przesyłka z flagą Holandii opóźniła się i w zastępstwie woziliśmy na przyczepce unijną flagę? Ona najlepiej pokazała nasze poparcie dla europejskich wartości i obecności Polski w Unii Europejskiej.
Rejs z rowerami po kanałach Niderlandów
Zrządzenie szczęśliwego losu sprawiło, że bardzo przyjemny camping w Aduarderzijl mieścił się dokładnie przy przystani lokalnego promu, który kursuje pomiędzy Aduarderzijl a Schaphalsterzijl. Nie zastanawialiśmy się długo nad możliwością skorzystania z niego i jak się okazało, nie byliśmy jedynymi, którzy w ten sposób rozpoczęli rowerowy dzień. Więcej - późniejsza analiza mapy pokazała, że gdyby nie prom, musielibyśmy nadrobić wiele kilometrów, by przedostać się w kierunku północnym przez plątaninę kanałów w tym regionie. I choć finalnie niewielki stateczek z dumnie powiewającą holenderską banderą przewiózł nas zaledwie na odległość około dwóch kilometrów, z satysfakcją odnotowaliśmy zaliczenie tej formy holenderskiego transportu.
Prywatne centrum rehabilitacji fok w Pieterburen
Mam wrażenie że to holenderskie otwarcie na świat, ale i troskę narodu holenderskiego o szeroko rozumiane losy świata dostrzegliśmy również zwiedzając Centrum Rehabilitacji i Badań nad Fokami w Pieterburen. Prywatna placówka słynie z opieki nad młodymi fokami, jakie trafiają tu z całego holenderskiego wybrzeża. Podkreślam wiek fok, gdyż personel ośrodka zajmuje się wyłącznie młodymi osobnikami. Każda foka przechodzi tu przez trzy etapy opieki - czwartym jest wolność, na którą trafiają już zdrowe i zdolne do samodzielnej egzystencji osobniki. Interesujące, że ośrodek w Pieterburen posiada największą w Europie bazę próbek foczej krwi. Miejsce nie ma nic wspólnego z ogrodami zoologicznymi czy fokariami - to rodzaj szpitala dla fok z możliwością odwiedzin przez niespokrewnionych osobników ludzkiego gatunku.
Pałac Menkemaborg w Uithuizen
Budowlą zupełnie wyróżniającą się w tym sielankowym, nieskomplikowanym krajobrazie dawnej Fryzji , był pałac Menkemaborg w Uithuizen. To jeden z 16 "borgów", czasami określanych także jako dwory lub zamki, z ponad 200 takich obiektów istniejących wcześniej na terenie prowincji Groningen. Powstał w XIV wieku, jednak dzisiejszy, niezmieniony wygląd pochodzi z przebudowy, jaka miała miejsce w XVIII wieku. We wnętrzu zachowało się wiele oryginalnych sprzętów i elementów wystroju z tamtego okresu, pochodzących właśnie z borgu Menkemaborg i innych tego typu miejsc w okolicy. Dech zapiera także obejście - odtworzony oryginalny ogród z jednym z najstarszych roślinnych labiryntów. Warto było specjalnie dla niego odbić od pierwotnie planowej trasy wzdłuż Morza Wattowego.
Eemshaven - port nad Morzem Wattowym
Po powrocie nad Morze Wattowe nasze wrażenia krajoznawcze znowu się odmieniły. Tym razem stanęliśmy pod ogromnymi śmigłami elektrowni wiatrowej, zasilającej w energię między innymi nowoczesny port Eemshaven, wybudowany przez Holandię pod koniec lat 60-tych. Eemshaven to zupełnie nowy organizm stworzony przez rząd holenderski w okresie rozwoju holenderskiej gospodarki w powojennych dekadach. Ze względu na dostęp do portu, a przez to dowolnych surowców, także do źródeł energii wytwarzanej na miejscu, a w obecnym latach nawet do śródatlantyckich światłowodów i kabli telekomunikacyjnych, jest idealną lokalizacją do rozwoju wielu gałęzi przemysłu. Zakłady produkcyjne i biura posiadają tu między innymi elektrownie węglowe i wiatrowe, przemysł stoczniowy, firmy spedycyjne, ale także producent słodu piwnego czy Google, którego jedno z największych centrów danych znajduje się właśnie niedaleko terenów portowych.
Wiszące kuchnie w Appingedam
Najbardziej znaną atrakcją niewielkiego Appingedam, ostatniej większej miejscowości na naszej trasie przed Groningen, są tzw. wiszące kuchnie. Podejrzewam, że nie przedstawiają specjalnej wartości zabytkowej, a raczej demonstrują zaradność fryzyjskich gospodarzy. Wiszące kuchnie w Appingedam powstały z... braku miejsca w tutejszych niewielkich mieszkaniach. W ten sposób sprytni mieszkańcy centrum miasta wybudowali dodatkowe pomieszczenia kuchenne nad miejskim kanałem, powiększając niewielkim kosztem powierzchnię swoich domów. Dziś to trochę zabawna ciekawostka, którą warto uwzględnić w planie wycieczki po północnej Holandii.
Upalne Groningen na koniec wyprawy
Kto by pomyślał, że to właśnie we fryzyjskim Groningen przeżyjemy najcieplejszy dzień podczas naszych rowerowych wypraw? Dokładnie w dzień, kiedy kończyliśmy nasz pobyt w Holandii, Niemcy w sąsiedniej Dolnej Saksonii zanotowali rekordową temperaturę prawie 43 stopni Celsjusza! W tej wysokiej temperaturze poznawaliśmy miasto, które odrobinę nas rozczarowało. A może po prostu było zbyt duże by zachować klimat, jakim zachwycaliśmy się w Leeuwarden? Groningen bardzo ucierpiało pod koniec II wojny światowej i dzisiaj centrum miasta ma dość współczesny charakter. Jednym z zachowanych obiektów i symboli miasta jest Martinitoren - wieża kościoła św. Marcina, o której wysokość w średniowieczu zazdrośni byli mieszkańcy Leeuwarden.
Naprzeciw, na drugim końcu głównego placu miasta, stoi szczęśliwie zachowany z wojennych zniszczeń piękny gotycki budynek Goudkantoor. Został zbudowany z przeznaczeniem na biuro miejscowego poborcy, a nazwę tłumaczy się dokładnie na "Złote Biuro". Podobnie jak Martinitoren, Goudkantoor otoczony jest współczesną architekturą. Oraz setkami rowerzystów w każdym wieku, jak przystało na miasto o największym udziale rowerzystów w transporcie miejskim w Holandii. Ruch rowerowy dopuszczony jest tu na wszystkich ulicach, a na większości z nich wybudowano dwukierunkowe, szerokie drogi rowerowe.
Co się je w Holandii? Kibbeling!
Po dość podobnej kuchni niemiecko-austriackiej w Saksonii i w Austrii, a potem po włoskim jedzeniu w Południowym Tyrolu, z radością przeszliśmy na dietę rybną, szeroko dostępną w przecież nadmorskiej Holandii. Smakiem i nazwą najbardziej bawił nas… kibbeling, a więc rozdrobnione, smażone kawałki ryby w cieście, podawane zwykle z frytkami, surówką i sosami. Być może nie wszyscy z Was pochwalą nas za polecanie nienajzdrowszej formy posiłków, ale tu oddaliśmy głos naszym żołądkom i… portfelom, żywiąc się często wszechobecnym, przystępnym cenowo, ale i popularnym wśród samych Holendrów, daniem.
Odkrywać to, co najlepsze - nieznane
Tak się złożyło, że ostatnie rowerowe podróże odbywaliśmy w niemieckojęzycznej części Europy - Niemczech, Austrii czy północnych Włoszech, które zaskakują nas coraz mniej. Wyjazd do Holandii zrywał z tą krótką tradycją i pozwolił znowu odkrywać to, co najlepsze - nieznane. Kultura Fryzji, przyroda Morza Wattowego, krajobrazy północnych Niderlandów czy rowerowe zwyczaje Holendrów okazały się szalenie wdzięcznym tematem do poznawania. Zaskakujące jednak jest to, że mimo niezwykłego rowerowego wizerunku i naprawdę wielu łatwo osiągalnych atrakcji, Holandia nie wydaje się częstym celem wakacyjnych podróży. Może tym tekstem uda mi się choć odrobinę to zmienić?
Krossy spisały się na medal
Tydzień w Holandii - we Fryzji, nad Morzem Wattowym i w prowincji Groningen - był ostatnią częścią naszej miesięcznej podróży po Europie. Dzięki biletom Interrail odwiedziliśmy najpierw Drezno i Krainę Łaby w Saksonii, potem pojechaliśmy na szlak rowerowy Ennsradweg w Alpy austriackie, następnie pojechaliśmy do Włoch na trasy rowerowe Południowego Tyrolu. Przez cztery tygodnie prawie codziennie byliśmy w trasie. W tej podróży towarzyszyły nam rowery Kross Trans (Oli wersja 10, mi - 11) - sprawiły się świetnie, nie sprawiając nam ani jednego zawodu na trasie. No, może poza złamanym lusterkiem innego producenta...
Holandia stanie się oficjalnie Niderlandami
Gdy piszę ten artykuł dociera do mnie wiadomość, że holenderski rząd zadecydował o zmianie międzynarodowego wizerunku państwa. Holandia stanie się oficjalnie Niderlandami, co ma wpłynąć na bardziej atrakcyjny obraz kraju. Niniejszym więc informuję rząd w Hadze, że żaden państwowy rebranding nie zmieni naszych dobrych wspomnień z Fryzji i prowincji Groningen, nic nie wymaże z pamięci miłych gestów wobec nas, że pobyt nad Morzem Wattowym był wyjątkowo przyjemną rowerową sielanką. Sielanka - tak, właśnie w ten sposób będę pamiętać północ Holandii. Przepraszam - od teraz Niderlandów!
Szymon, rewelacja! Jaka jest długość waszej trasy? Ile czasu należy przeznaczyc na taki wyjazd z rodziną z Polski? Dziękuję z góry za naświetlenie tematu
Ta trasa ze śladu zamieszczonego wyżej to około 350 kilometrów, ale liczona razem ze śladem rejsu na Ameland. Czyli bez niego to około 340 kilometrów.
W zależności od Waszego dziennego dystansu można na taki wyjazd przeznaczyć maksymalnie ok. 8-10 dni, ale licząc już dzień postoju w bardzo sympatycznym Harlingen czy dzień posiedzenia na plaży na wyspie Ameland :). Tempo podczas takiego wyjazdu byłoby bardzo rodzinne, czyli nawet zaledwie jakieś 50 kilometrów dziennie.
Niestety, to kawałek od Polski, więc czy pociągiem (polecamy dobre połączenia z Berlina do Arnhem), czy samochodem, należy dodać do tego po 1 dniu na drogę w jedną stronę. Ale warto, na pewno, to ciekawy, spokojny region :)
Byłyśmy w Holandii dwa razy w życiu, ale zawsze wycieczki skupione były na Amsterdamie itp.
Jak widać, także Holandia ma wiele twarzy :)
Na pewno Amsterdam i jego okolice są inne niż Fryzja i Gronigen - większy stopień urbanizacji okolic miasta, na pewno też zupełnie inni ludzie mieszkają w jego okolicach, więcej jest zakładów przemysłowych, itp. Ale podejrzewam, że tak samo przyjemnie jeździ się tam na rowerze. A ponieważ Fryzję i holenderskie Morze Wattowe "zaliczyliśmy", więc może następnym razem zajrzymy na południowe wybrzeże, z Amsterdamem, Hagą, Delft?
Powodzenia, bezpiecznych podróży :)
Ja w lipcu będę kręcił kilometry po Amsterdamie.
Powodzenia :), właśnie wyżej pisałem, że na następny nasz holendersko-niderlandzki raz chętnie byśmy do Amsterdamu także zajrzeli. Może się spotkamy ;), pozdro.
A jeśli wybierać między Holandią a Włochami? Tu góry, tam płasko ale jeśli da się tak ogólnie porównać dodając atrakcje do zobaczenia?
Oj, to wszystko zależy, jak zawsze, chociaż nie wiem, czy krajobrazowo Holandia może być górą :). Atrakcją naszej trasy było na pewno Morze Wattowe, którego nie znajdziesz na południu. Jazda wybrzeżem Morza Północnego to też idealnie płaska trasa, prawie bez przewyższeń. No i kultura inna, jedzenie inne - dużo rybnych dań, mniej ludzi będzie w Holandii - bez porównania! :) Zachęcam by jechać i tu, i tu :)
Witajcie. W zeszłym roku objechaliśmy z żoną Benelux. Kierowaliśmy się zasadą - wszędzie gdzie się da -rowerem. Z Polski autem (rowery na dachu), nocowanie na kempingach. Jest ich mnóstwo, świetnie zlokalizowane, utrzymane, dostępne (namioty zawsze bez problemu, z domkami różnie). Fryzja, Zelandia, małe miasteczka: Edam, Gouda, Den Helder, wyspa Texel i mnóstwo innych, których nazw nie jestem w stanie powtórzyć. Duże miasta też zwiedzaliśmy na rowerach - auto zostawało wówczas na parkingach P+R (w większości darmowe). Wszędzie ludzie życzliwi, pogodni. Polecam taaaakie Niderlandy. Belgię i Luksemburg również
Olek, pięknie dziękuję za komentarz - chyba najbardziej lubię czytać właśnie wrażenia czytelników z opisywanego regionu.
My też na pewno chętnie zrobilibyśmy sobie taką trasę - pisałem zdaje się wyżej, że jeden ze spotkanych Holendrów akurat jechał trasą dookoła całej Holandii. Myślę, że wybierając znowu na cel Holandię, najpierw przyglądałbym się właśnie tej trasie :)
Pozdrawiam, bezpiecznych, udanych podróży :)
Cześć, z przyjemnością czyta się opisy z waszych licznych wypraw. Razem z żoną mieszkamy pod Szczecinem i też bardzo lubimy odkrywać nowe miejsca na rowerkach. Respect za profesjonalną ilość szczegółów i opisów, aż wydaje się, że cytujesz przewodniki, co ma ogromną wartość poznawczą aczkolwiek trochę mi brakuje takiego osobistego "sakwiarskiego" luzu.
Kochamy objeżdżać sobie spacerkiem Niemcy, Holandię, ostatnio niezapomniany Bornholm, jednak ilość odwiedzanych miejsc w waszym wydaniu jest normalnie powalająca.
Życzę dużo zdrowia i czekam na następne opisy odwiedzanych krain.
Dzięki za szczery komentarz :) - bloga prowadzę w taki sposób, jak sam lubię podróżować i jak sam widzę świat. Być może rzeczywiście mało w tym wszystkim sakwiarskiego luzu, ale to pewnie dlatego, że takiego sakwiarskiego luzu jest mniej w naszych podróżach :).
Ale na pewno także jest tak, że za bardziej interesujące do opisania uznaję ciekawe miejsca które odwiedzamy, niż to, że gdzieś złapałem gumę czy rozdarłem spodenki na krzaku ;) - być może tego typu wrażenia zmieniłyby charakter moich tekstów, ale... chyba robiłbym to trochę wbrew sobie :)
Dzięki jeszcze raz, wszystkiego dobrego w 2021 :)
Witam, logistycznie dojechaliście autem z rowerami? Czy skusiliście się na inny rodzaj transportu?
Pozdrawiam.
Pociągiem, przecież wspominam o tym w tekście, a i w galerii są zdjęcia. Byliśmy w miesięcznej podróży z biletami Interrail - Saksonia, Austria, Południowy Tyrol i właśnie Fryzja. Ciekawe doświadczenie, polecam :)
Dodaj Twój komentarz