- Żelazny Szlak Rowerowy ma swój festiwal
- Czeski szlak rowerowy numer 10 do pary
- Z Katowic do Cieszyna z jedną przesiadką
- Cieszyn się nigdy nie nudzi
- Kanapka ze śledziem i cieszyńska Wenecja
- Dwa miasta z jednego Cieszyna
- Czeska gratka dla pasjonatów archeologii
- Piękne drogi rowerowe nad Olzą w Czechach
- Oryginalny most bohaterów Sokołowa w Karwinie
- Festiwalowi rowerzyści na rynku w Karwinie
- Małe Piotrowice z wielką historią
- Najpopularniejsza turystyczna rowerostrada Śląska
- Stacja Zielony Most koło zielonego mostu
- Nocleg w zdrojowej dzielnicy Jastrzębia-Zdroju
- Jest gdzie jeździć, jest gdzie zjeść
- Kontrowersyjne drogowskazy rowerowe w Czechach
- Znów doskonała droga rowerowa nad Olzą
- I jeszcze jeden spektakularny odcinek szlaku
- Klimatyczny Stary Bogumin na koniec dnia
- Czeskie koleje dają dobry przykład
- Atrakcyjny rowerowy weekend na Śląsku Cieszyńskim
Żelazny Szlak Rowerowy ma swój festiwal
Dla przypomnienia: Żelazny Szlak Rowerowy to transgraniczny, polsko-czeski, jednodniowy szlak rowerowy, którego najważniejszy, najbardziej popularny odcinek wybudowano w miejscu zlikwidowanej linii kolejowej. Szlak obszernie opisałem w relacji z mojego pierwszego przejazdu w 2020 roku. Od tamtego czasu projekt Żelaznego Szlaku Rowerowego jest sukcesywnie rozwijany przez autorów, a całe przedsięwzięcie cieszy się dużą popularnością wśród miejscowych rowerzystów. Przekonałem się o tym odwiedzając 1. Festiwal Żelaznego Szlaku Rowerowego, który odbył się w maju 2023 roku w kilku miejscach po polskiej i czeskiej stronie granicy. To przy tej okazji usiadłem do mapy i opracowałem propozycję spędzenia na Śląsku Cieszyńskim dwóch, dość urozmaiconych, rowerowych dni z wykorzystaniem niemal całej najlepszej turystycznej infrastruktury rowerowej w okolicach Jastrzębia-Zdroju w Polsce i Karwiny w Czechach.
Czeski szlak rowerowy numer 10 do pary
Ten "żelazny" polsko-czeski rowerowy weekend zaczyna się w Cieszynie, a kończy w Chałupkach. Pierwszego dnia trasa prowadzi najpierw po czeskiej “dziesiątce”, a następnie po Żelaznym Szlaku Rowerowym. Drugiego dnia - odwrotnie. Podczas tych dwóch dni aż pięciokrotnie przekraczamy polsko-czeską granicę - wszystko po to, by wygodnymi, odseparowanymi od ruchu samochodowego drogami rowerowymi cieszyć się stopniowo i w urozmaicony sposób. I chociaż bezpiecznej infrastruktury rowerowej jest na trasie całkiem sporo, to jednocześnie znaczące fragmenty wiodą również albo w ruchu ogólnym, albo po naturalnych, leśnych drogach nad Olzą. Tym samym do przejazdu po całej trasie niestety nie namawiam przyczepkowiczów i innych bardziej wrażliwych rowerzystów - są odcinki, które mogą być dla nich zbyt wymagające. Przeciętni, dorośli turyści rowerowi nie będą mieli kłopotów z poruszaniem się po wskazanych drogach.
Z Katowic do Cieszyna z jedną przesiadką
W piątkowe popołudnie z Katowic do Cieszyna można dotrzeć pociągiem i to w akceptowalnym czasie poniżej 2 godzin. Po drodze na chętnych czeka jedna przesiadka - w Skoczowie lub Goleszowie. Niestety, Koleje Śląskie nie wyglądają na specjalnie zainteresowane pasażerem z rowerem, bo zastane przeze mnie miejsca dla rowerzystów były albo zaprojektowane w nieprzemyślany sposób, albo zbyt małe, by nazwać taką podróż wygodną. W pierwszym, zatłoczonym pociągu nie byłem w stanie wprowadzić roweru do przedziału rowerowego położonego daleko od wejścia do wagonu. W drugim przestrzeń bagażowo-rowerowa okazała się za krótka, by zmieścił się w niej mój normalnej wielkości rower trekkingowy. Łatwo dojść do wniosku, że podróż większej grupy rowerzystów będzie jeszcze trudniejsza, więc zamiast nieprzyjaznych rowerzystom Kolei Śląskich wielu wybierze samochód - ze szkodą dla ekologii i śląskiego środowiska.
Cieszyn się nigdy nie nudzi
Cieszyn to jedno z tych miast, do których za każdym razem wraca się z przyjemnością. To dlatego zachęcam, by zjawić się tutaj już w piątkowe popołudnie i ciesząc się klimatem miasta w pełni wykorzystać weekend. Tym razem na cieszyńskie Stare Miasto z dworca kolejowego odprowadza mnie na rowerze miła rowerzystka spotkana w pociągu, z którą szybko łapiemy wspólny, wyprawowy język. Okazuje się, że za tydzień jedzie do Trójmiasta, a potem promem na rower do Szwecji. Wkrótce potem zostawiam rower i sakwy w pensjonacie niedaleko rynku i wychodzę na popołudniowo-wieczorny spacer. Pechowo trafiam na czas, gdy cała płyta cieszyńskiego rynku jest w remoncie, a liczne maszyny budowlane zasłaniają widok na ratusz i hotel Pod Brunatnym Jeleniem, którego gośćmi byli między innymi książę Józef Poniatowski, cesarz i książę Cieszyna Józef II Habsburg i cesarz Austrii Franciszek Józef. Na szczęście w ogrodzeniu płyty rynku są liczne przerwy, więc mam okazję by choć chwilę nacieszyć oko historią zapisaną w rynkowej architekturze. Na szczęście gdy publikuję ten tekst, remont powinien już być skończony.
Przyjemna atmosfera panuje także na pozostałych ulicach Starego Miasta w Cieszynie. Idąc ulicą Menniczą w stronę Góry Zamkowej w Cieszynie mijam pseudobarokowy, “wiedeński” budynek teatru Adama Mickiewicza. Na rozległym trawniku rozstawione są leżaki i stoliki służące klientom pobliskiej kawiarni. Mimo kalendarzowej wiosny, w powietrzu czuć już letnią, sielankową atmosferę. Za moment skręcam w Głęboką i przed moimi oczami pojawia się Góra Zamkowa ze skrytą w drzewach romańską rotundą św. Mikołaja, do której codziennie pielgrzymują turyści z 20-złotowym banknotem w dłoni, na którym umieszczono wizerunek jednego z najstarszych zabytków na terenie Polski. U podnóża Góry Zamkowej znajduje się Pałac Myśliwski Habsburgów, stojący w miejscu dolnej części zamku piastowskiego, rozebranego w XIX wieku. To już któryś raz, gdy oglądam te cieszyńskie obrazki i wciąż nie chcą mi się znudzić.
Kanapka ze śledziem i cieszyńska Wenecja
Rano, przed wyjazdem w rowerową trasę, zaglądam jeszcze na popularną cieszyńską kanapkę ze śledziem koło rynku, a potem jadę w miejsce w Cieszynie, do którego przylgnęło sympatyczne określenie “cieszyńska Wenecja”. To wąska uliczka biegnąca wzdłuż kanału Młynówki, bardzo blisko Mostu Przyjaźni. Wąska uliczka jest zabudowana z dwóch stron domami, które kiedyś należały do cieszyńskich rzemieślników - garbarzy, farbiarzy, tkaczy, sukienników i kowali. Do ich dawnych warsztatów nad Młynówką biegną kładki, które mają nawiązywać do klimatu włoskiego oryginału. I choć Cieszynowi do prawdziwej Wenecji jest jednak daleko, warto przejechać te kilkaset metrów tam i z powrotem ciesząc oko dość swojskim klimatem i sympatyczną oryginalnością miejsca. Cieszyńską Wenecję wykorzystują też miejscowi artyści jako miejsce pokazów i spektakli.
Dwa miasta z jednego Cieszyna
Stąd do Czech jest już zaledwie 200 metrów. Za Mostem Przyjaźni zaczyna się Czeski Cieszyn, czyli czeska część miasta podzielonego w 1920 roku przez... politykę. Podziału dokonano w wyniku decyzji Rady Ambasadorów, czyli ciała rozstrzygającego spory terytorialne po traktacie wersalskim, kończącym I wojnę światową. O randze Cieszyna w tamtych czasach niech świadczy fakt, że sto lat wcześniej, podczas wojny trzydziestoletniej, właśnie tutaj przeniesiony został austriacki dwór cesarski. Po podziale wzdłuż Olzy powstały dwa nowe organizmy miejskie, z których każdemu brakowało podstawowych elementów. Polski Cieszyn stracił między innymi stację kolejową, wodociągi i gazownię, a Czeski Cieszyn został bez urzędów, historycznego centrum miasta, szkół i obszarów mieszkaniowych. Mieszkańcy obydwóch miast musieli więc uczyć się funkcjonować niemal od nowa, choć wiele więzów trwało przez dziesięciolecia. Dzisiaj, gdy już nikt nie przeszkadza w swobodnym przepływie ludzi, towarów i myśli, Cieszyn na nowo spaja się w kosmopolityczny organizm.
Na terenie Czeskiego Cieszyna ostały się również Masarykowe Sady - wąski, miejski park rozpoczynający się niedaleko Mostu Przyjaźni. Dokładnie tędy biegnie czeski szlak rowerowy nr 10, który będzie prowadził mnie z Czeskiego Cieszyna do Karwiny. Warto rzucić okiem na niepozorny budynek stojący na skraju parku, pod adresem Aleja Masaryka 18 - to najstarszy, niesakralny zachowany budynek w Czeskim Cieszynie. Nieopodal stoi kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, a naprzeciw znajduje się pomnik prezydenta Tomasza Masaryka. Nieco wcześniej, kilkaset metrów na południe, nad średniej wielkości płytą rynku, powstałą po podzieleniu miasta pomiędzy Polskę i Czechy, góruje nowy ratusz, który wybudowano pod koniec lat 30-stych XX wieku.
Czeska gratka dla pasjonatów archeologii
Mało uczęszczanymi miejskimi drogami szlak rowerowy nr 10 wyprowadza turystów rowerowych za miasto. Już po kilku kilometrach i po krótkim, ale intensywnym podjeździe staję pod zamkiem w Kocobędzu (czeski Chotěbuz). To jedne z najwcześniej zamieszkałych miejsc na Śląsku Cieszyńskim i wraz ze znajdującym się nieco dalej Archeoparkiem będzie na pewno gratką dla miłośników historii i archeologii. W Kocobędzu do dzisiaj stoi wieża z XIII wieku - przez wieki nieco przebudowana w stosunku do oryginalnego kształtu, jednak nigdy nie zniszczona czy nawet znacząco uszkodzona. Niestety, zamek w Kocobędzu, wielokrotnie przebudowywany i przechodzący przez ręce różnych właścicieli, został zmieniony i zaniedbany do tego stopnia, że został (lub ma zostać) wykreślony z listy czeskich zabytków. Prace remontowe, które sugerują rozłożone wokół zamku materiały remontowe, prawdopodobnie zmienią kocobędzki zamek jeszcze bardziej.
Kilka kilometrów dalej (i aż 100 metrów niżej - po szybkim, stromym zjeździe) szlak numer 10 dociera pod Archeopark Chotěbuz-Podobora. To zrekonstruowane wczesnośredniowieczne grodzisko słowiańskie położone na wysokim wzgórzu nad szosą, w miejscu której kilkaset lat temu znajdowało się główne koryto Olzy. Jest to też najważniejszy zabytek okresu prehistorycznego i wczesnośredniowiecznego na Śląsku Cieszyńskim, a także jedno z najlepiej udokumentowanych stanowisk archeologicznych w całych Czechach. Na terenie odtworzonej osady, a także w towarzyszącym grodowi budynku ekspozycyjnym, zobaczyć można ślady po osadnictwie z epoki brązu i kultury halsztackiej, a tym samym poznać wczesną historię regionu - wszystko w ramach ciekawych spacerów z zaangażowanym przewodnikiem. Warto odnotować, że Archeopark Chotěbuz zwany jest Starym Cieszynem, gdyż właśnie stąd w XII-XIII wieku na Górę Zamkową w dzisiejszym Cieszynie przenieśli się mieszkańcy zrekonstruowanej osady, przyczyniając się tym do rozwoju perły dzisiejszego Śląska.
Piękne drogi rowerowe nad Olzą w Czechach
Kawałek za Kocobędzem czeska “dycha” trafia na świetne drogi rowerowe nad Olzą. Klasyczny asfaltowy trakt przez ok. 15 kilometrów prowadzi wzdłuż rzeki przez przyjemne, zielone tereny w okolicach Karwiny. Niewielka odległość od rzeki, niewielka wysokość wałów przeciwpowodziowych, na których wybudowano drogi rowerowe, liczne zakręty rzeki, a także naturalne otoczenie rzeki sprawiają, że szlak rowerowy nad Olzą uznaję za jedną z najładniejszych, najlepszych nadrzecznych tras rowerowych podczas naszych podróży. Podobne zdanie do mojego musi mieć również wielu innych rowerzystów, których spotykam na trasie nad Olzą tego i kolejnego dnia. Są wśród nich i rowerowe rodziny z przyczepkami, i seniorzy, dostojnie przemierzający kilometry.
Oryginalny most bohaterów Sokołowa w Karwinie
Charakterystyczny Most bohaterów Sokołowa w Karwinie, nazywany także Darkovským Mostem, to sygnał, że czas zmienić stronę rzeki i szlak - odtąd weekendowa trasa prowadzi po Żelaznym Szlaku Rowerowym. Przejeżdżając przez Olzę warto zwrócić uwagę na oryginalną konstrukcję pieszo-rowerowego mostu - to rzadko spotykana belką Vierendeela, o czym także wspominam w pierwszej relacji z Żelaznego Szlaku Rowerowego. Dzisiaj to popularny cel rowerowych wycieczek, miejsce spotkań i doskonały punkt orientacyjny podczas tego rowerowego weekendu - Darkovsky Most jest częścią trasy i pierwszego, i drugiego dnia, odmierzając swoją oryginalną sylwetką mniej więcej połowę codziennych dystansów.
Darków, czyli sąsiadująca z mostem część Karwiny, to dawne, XIX-wieczne austriackie uzdrowisko. Z kilku dostępnych w tej okolicy kawiarni i restauracji warto wybrać zabytkowy, niedawno zrewitalizowany Společenský Dům (Dom Wspólnoty) z kojącym tarasem wśród drzew i wyborem smacznych ciast. Dom Wspólnoty został wybudowany w 1901 roku w środku parku zdrojowego - Żelazny Szlak Rowerowy biegnie tuż obok, jednak taras znajduje się z drugiej, zasłoniętej drzewami strony budynku. A jeśli wolicie posiłki w bardziej gwarnej atmosferze, kolejne kilka kawiarni i restauracji znaleźć można na rynku w Karwinie, oddalonym zaledwie o kilka minut jazdy, dokąd za chwilę poprowadzi Żelazny Szlak Rowerowy.
Festiwalowi rowerzyści na rynku w Karwinie
Ten dzień mojej jazdy po Żelaznym Szlaku Rowerowym przypadł na sobotę i pierwszy dzień wspomnianego Festiwalu Żelaznego Szlaku Rowerowego. Na karwińskim rynku zastałem kilkudziesięciu rowerzystów, z których większość na pewno przybyła tu w ramach festiwalowych aktywności. Polskie głosy, polskie marki rowerów, sakw i ubrań wydawały się sugerować, że wielu z nich przyjechało tu z Polski, właśnie dzięki Żelaznemu. Niektórzy kończyli swoje posiłki i ruszali w drogę powrotną, a na ich miejsce zaraz przybywali kolejni. Całe to przyjemne rowerowe zamieszanie było jeszcze jednym dowodem na zasadność tego typu rowerowych projektów i inwestycji. Nie znam rzeczywistych danych, ale tego dnia dzięki Festiwalowi Żelaznego Szlaku Rowerowego to prawdopodobnie Karwina - jako naturalnie nasuwający się "cel" jazdy po Żelaznym Szlaku Rowerowym - mogła być faktyczną, rowerową stolicą całego Śląska.
Małe Piotrowice z wielką historią
Dzięki Festiwalowi Żelaznego Szlaku Rowerowego tym razem zaglądam do Piotrowic koło Karwiny, które ominąłem podczas pierwszego pobytu na Żelaznym. Na wzgórzu nad Piotrowicami wznosi się klasycystyczny pałacyk, wyremontowany przez nowych właścicieli i mieszczący obecnie hotel. Wśród losów tej małej rezydencji miejsca można odnaleźć wielką historię, która łączy dawną właścicielkę, Marię Luizę Larisch, z dworem austriackim. To za jej sprawą arcyksiążę austriacki Rudolf Habsburg-Lotaryński, syn cesarza Franciszka Józefa, poznał Marię Vetserę, swoją kochankę, z którą później popełnił samobójstwo w pałacu myśliwskim Mayerling w Austrii. Gdy wkład Marii Larisch w tragiczną znajomość arcyksięcia wyszedł na jaw, mieszkanka pałacyku z Piotrowicach została odsunięta od cesarskiego dworu, a wkrótce wyjechała do Ameryki.
Najpopularniejsza turystyczna rowerostrada Śląska
Odcinek między Piotrowicami i Godowem należy do tych mniej atrakcyjnych na trasie Żelaznego Szlaku Rowerowego. Oprócz pałacyku w Piotrowicach zachęcam jeszcze do zwrócenia uwagi na dawne przejście graniczne pomiędzy Polską i Czechami, a wokół niego na wąski pas graniczny dzielący sąsiadujące ze sobą płot w płot posesje. Potem długa prosta i szybki zjazd obok pięknego, drewnianego kościoła św. Anny w Gołkowicach. Jeszcze kilkadziesiąt obrotów pedałami i zaczyna się Godów, gdzie swój początek ma ten najlepszy, najbardziej atrakcyjny i najczęściej wybierany do jazdy pokolejowy fragment Żelaznego Szlaku Rowerowego, początkowo biegnący kolejowym nasypem przez gęsty las. Nie pomylę się chyba, jeśli napiszę, że to najpopularniejsza turystyczna rowerostrada Śląska, doskonały dowód na przywoływaną czasem frazę "build and they will come", odnoszącą się do konieczności budowy infrastruktury rowerowej.
Stacja Zielony Most koło zielonego mostu
Wdzięku jeździe z Godowa do Jastrzębia-Zdroju dodają stawy w Szotkowicach, a wkrótce za nimi wiaty i niewielki parking rowerowy skryty w cieniu zrewitalizowanego wiaduktu, położony w miejscu dawnego przystanku osobowego. Liczne miejsca odpoczynku, gdzie można odetchnąć od miejskiego zgiełku to jedna z głównych cech Żelaznego Szlaku Rowerowego. Tu nie przyjeżdża się by wyłącznie jeździć na rowerze, ale również odpocząć, spotkać się ze znajomymi, nabrać w płuca haust powietrza z zielonej gęstwiny wokół trasy. Zaraz potem na trasie pojawia się Stacja Zielony Most - centralny punkt szlaku, największe z "żelaznych" miejsc odpoczynku dla rowerzystów i centrum wydarzeń podczas I Festiwalu Żelaznego Szlaku Rowerowego. To tu podczas święta szlaku można było spróbować żelaznej klapsznity, odebrać okolicznościowe pieczątki, otrzymać mapę szlaków rowerowych regionu, posłuchać o ciekawych inicjatywach regionu, a nawet bezpłatnie przeprowadzić podstawowe czynności serwisowe w rowerze.
Swoją nazwę Stacja Zielony Most wzięła od położonego zaledwie 100 metrów dalej charakterystycznego mostu-wiaduktu. To jedna z wizytówek Żelaznego Szlaku Rowerowego, częste miejsce pamiątkowych selfie i jeden z tych najlepszych przykładów, jak dawna infrastruktura może we wdzięczny sposób służyć zupełnie innym, bardziej współczesnym celom. Zielonej konstrukcji warto przyjrzeć się dokładnie by dostrzec, że pod mostem biegnie i ulica profesora Ranoszka, i rzeka Szotkówka, więc droga rowerowa w miejscu dawnej linii kolejowej biegnie obecnie po trzecim, najwyższym poziomie tego unikalnego "skrzyżowania". I co bardzo obiecująco brzmi, władze Jastrzębia-Zdrój mają całkiem realne plany na dalsze atrakcyjne zmiany w tej okolicy. Także rowerowe!
Nocleg w zdrojowej dzielnicy Jastrzębia-Zdroju
Kilometraż mojej wycieczki wskazuje Jastrzębie-Zdrój jako wygodne miejsce na nocleg. Najbliżej z Żelaznego Szlaku Rowerowego jest do dzielnicy Zdrój, w której pobyt nie będzie w niczym przypominał noclegu w górniczym mieście. Po minięciu wysokiego skipu szybowego, za pomocą którego kiedyś wydobywano na powierzchnię urobek Kopalni Węgla Kamiennego Moszczenica, ślad mojej wycieczki prowadzi na cichą, przyjemną ulicę 3 Maja w Jastrzębiu-Zdroju, przy której leży park z domem zdrojowym i stosunkowo niedawno oddanym do użytku inhalatorium solankowym. To doskonała okolica na nocleg, a także na wieczorny lub poranny spacer po jastrzębskim parku zdrojowym. Powrót na Żelazny Szlak Rowerowy zabierze zaledwie kilka, może kilkanaście minut.
Jest gdzie jeździć, jest gdzie zjeść
... i gasić pragnienie w upalne dni. Bo nie byłoby dobrego szlaku turystycznego bez zaplecza turystycznego, w tym obiektów gastronomicznych. Po słynnym Żelaznym Kolażu (pisownia prawidłowo nieprawidłowa), gdzie można było zaspokoić głód w pierwszych miesiącach istnienia szlaku, pojawiły się dwa kolejne, bardziej zaawansowane i lepiej zorganizowane, w których nietrudno zarówno o posiłek, jak i o miejsce do zaparkowania, a nawet wykonania jakiejś podstawowej naprawy roweru. Pierwszy z nich znajduje się w Godowie - na jednym końcu pokolejowej trasy, a drugi - w Zebrzydowicach, zaraz po zjeździe ze śladu dawnej kolei. Pierwszy wyglądał mi na znacznie przyjemniejszy położeniem i otoczeniem, ale to w drugim kuchnia wydała mi się być prowadzona na znacznie bardziej zaawansowana poziomie niż w tym pierwszym.
Kontrowersyjne drogowskazy rowerowe w Czechach
Wśród wrażeń, jakie od pierwszych dni Żelaznego Szlaku Rowerowego przywożą z Czech polscy rowerzyści, są sygnały o niewłaściwym oznakowaniu czeskiej części szlaku. A ja od samego początku powtarzam, że znakowanie szlaków rowerowych w Czechach - w tym Żelaznego - nie jest złe, ale jedynie inne, różniące się od polskiego i wymagające nieco większej orientacji topograficznej. I tak, zamiast łopatologicznych "w lewo" i "w prawo" jak w Polsce, w Czechach na rowerowych znakach widzimy często schemat przejazdu przez najbliższe skrzyżowanie z pozycją rowerzysty u jego dołu. Taki schemat przybiera czasem dość nieoczekiwany, trochę skomplikowany kształt i wygląda tak jak ten niżej, niedaleko wjazdu do parku zdrojowego w Darkowie. Dla rowerzysty z Polski to zazwyczaj niezrozumiałe linie, w których dopiero po przyjrzeniu się widać precyzyjny schemat przejazdu przez dwujezdniową miejską arterię w Karwinie i skręt w prawo w drogę rowerową za drugą jezdnią. Więc zamiast narzekać na Czechów, lepiej uczmy się również obcych standardów i szanujmy ich turystyczne obyczaje.
Znów doskonała droga rowerowa nad Olzą
Po powrocie nad Olzę w Karwinie ponownie wjeżdżam na nadrzeczną, czeską drogę rowerową - tu rozpoczyna się druga część szlaku rowerowego nr 10, którego pierwszą połowę z Czeskiego Cieszyna przejechałem poprzedniego dnia. To naprawdę doskonały przykład rowerowej inwestycji, tym bardziej, że dzięki jakiemuś szczęśliwemu zrządzeniu losu (a może dzięki rozsądnej czeskiej polityce przestrzennej?) rzekę i biegnącą wzdłuż niej drogę rowerową niemal cały czas otaczają drzewa. Tym samym przejazd rowerem przez wcale niespecjalnie zalesiony obszar polsko-czeskiego pogranicza sprawia wrażenie jazdy wzdłuż rzeki zatopionej w leśnym krajobrazie. Te kilka kilometrów z Karwiny robi doskonałą robotę i prawdopodobnie to właśnie jest najprzyjemniejszy odcinek na całej tej weekendowej trasie, który oczywiście uzupełnia listę, na której prezentujemy szlaki rowerowe nad rzekami, którymi jeździliśmy.
I jeszcze jeden spektakularny odcinek szlaku
Druga część szlaku rowerowego między Karwiną a Bohuminem znacznie różni się od pierwszej. Po krótkim odcinku przejechanym przez okoliczne miejscowości z dala od Olzy, szlak ponownie wraca nad rzekę. Znów jest pięknie zielono i naturalnie, naprawdę uroczo. I bez problemu możemy sobie wyobrazić czeskich pograniczników, patrolujących kiedyś biegnącą tędy polsko-czeską granicę. Ale droga... Droga robi się naturalna, czasami nierówna, momentami piaszczysta, a czasem wysypana przesadnie dużym żwirem. Pod koniec będzie nawet jeden niewielki bród do pokonania. I choć walory przyrodniczo-krajobrazowe są naprawdę "top", a późną wiosną słońce po południu świeci z najlepszego możliwego kierunku oświetlając dolinę z lewej strony, to jednocześnie liczne terenowe przeszkody wykluczają przejazd tędy rowerami innymi niż turystyczne "dwukołowce". Nie chcę narzekać - było pięknie, ale czuję się w obowiązku wspomnieć o ograniczeniach.
Klimatyczny Stary Bogumin na koniec dnia
Na zaledwie kilka kilometrów przed końcem weekendowej trasy pojawiają się piękne zabudowania wokół niewielkiego ryneczku w Starym Boguminie. Dziś to część czeskiego miasta Bogumin, ale kiedyś w tym miejscu krzyżowały się ważne szlaki handlowe - szlak solny z Moraw do Krakowa i dawny, bursztynowy szlak wiodący z Węgier do Cieszyna i dalej nad Bałtyk. Z kilku zabytkowych, secesyjnych budynków, największe wrażenie robi na mnie Dom Narodowy numer 37 - Dom Pod Zielonym Dębem. Stoi w rogu rynku Starego Bogumina, został zbudowany w latach 1906-1907 według planów wiedeńskich architektów. To przykład miejskiego, secesyjnego hotelu wystawowego z początku XX wieku z bogatą secesyjną ornamentyką, która mogłaby być ozdobą nawet cieszyńskiego rynku. Jeśli więc zostanie Wam godzina czasu do odjazdu pociągu z Chałupek, zamiast spędzić ją na dworcowym peronie, usiądźcie lepiej przy kawie w jednej z knajpek na zaskakującym rynku w Starym Boguminie.
Czeskie koleje dają dobry przykład
Na koniec tego polsko-czeskiego weekendu Czechy raz jeszcze rzucają mi rowerowy uśmiech - tym razem w pociągu, którym wracam do Katowic. Okazuje się że to codzienny pociąg EuroCity Silesia z Pragi do Warszawy, w którym trafiam na estetyczny i przemyślany przedział rowerowy. Pięć rowerów wisi tu na oryginalnych hakach, usytuowanych na różnych wysokościach i w odpowiedniej odległości od siebie. I choć to wciąż tylko haki, niedostępne dla osób słabszych, starszych i niższego wzrostu, to przestrzeni wokół jest mnóstwo, a estetyka wykonania znacznie przewyższa polskie wagony combo. W domu odkrywam, że w tym pociągu powinien być jeszcze jeden wagon z kolejnymi dziesięcioma miejscami na rowery. Więc łącznie - tym jednym pociągiem - z Pragi do Warszawy może jednocześnie przejechać aż 15 rowerzystów. Ta podroż z rowerem oczywiście trafi do zestawienia naszych podróży rowerem z pociągiem.
Atrakcyjny rowerowy weekend na Śląsku Cieszyńskim
W czasach, gdy z jednej strony w całej Polsce wciąż rośnie apetyt na turystykę rowerową, a z drugiej, gdy nowych tras rowerowych nie przybywa nam niemal w ogóle, Żelazny Szlak Rowerowy w połączeniu z czeską "dychą" to najlepsze - poza szlakami rowerowymi w Małopolsce - miejsce na wygodny, bezpieczny i ciekawy weekend na rowerze w południowej Polsce. To naprawdę udane połączenie warunków do jazdy i nowych, interesujących miejsc do poznania, wśród nich lśni ten austro-węgierski klejnot - Cieszyn, z którego w sobotni poranek na pewno żal będzie Wam wyjeżdżać.
Dodaj Twój komentarz