- Szlakiem EuroVelo 10 dookoła Morza Bałtyckiego
- Nowoczesnym promem hybrydowym po Bałtyku
- Rowerem po światowej stolicy kopenhagizacji
- Kopenhaga ma szesnaście rowerowych mostów
- Polski most okrzyknięty fatalną pomyłką
- Narkotykowe delikatesy w zaskakującej Christianii
- Rowerowy most, który łączy trzy brzegi
- Najczęściej odwiedzane miejsce w Kopenhadze
- Stok narciarski na dachu spalarni odpadów
- Reffen - nieustający festiwal ulicznego jedzenia
- Jedna z najbardziej przecenianych atrakcji
- Kopenhaska kultura rowerowa zamiast zabytków
- Duńskie muzeum sztuki w przestrzeni publicznej
- Nie ma parawanów, kebabu, gofrów i disco polo
- Kolorowe domy budowane z bałtyckiego klifu
- Klucze do domu czekały w kopercie na drzwiach
- Malowniczy klif na liście dziedzictwa UNESCO
- Jedna z najważniejszych baz wojskowych NATO
- Na drogach specjalne pobocza dla rowerzystów
- Piękne gotyckie kościoły po drodze
- Najwyższe klify nad Morzem Bałtyckim
- Centrum Rowerowe naszym partnerem w podróży
- Nieprzyjemne rozwiązanie poza sezonem letnim
- Klimatyczne naturalne trasy nad wodami Bałtyku
- Widok na największy statek wycieczkowy świata
- Jeszcze jedna doskonała nadmorska trasa
Szlakiem EuroVelo 10 dookoła Morza Bałtyckiego
Europejski szlak rowerowy EuroVelo 10 dookoła Morza Bałtyckiego to aż 9 tysięcy kilometrów rowerowej przygody, która co roku przyciąga tysiące turystów. Dzięki projektowi Biking South Baltic! państwa południowego Bałtyku miały okazję rozbudować i odświeżyć infrastrukturę rowerową szlaku, co udało się szczególnie w Polsce - na Pomorzu Zachodnim i w Pomorskiem. Dzięki finansowanemu wsparciu Unii Europejskiej warunki rowerowej podróży wokół Bałtyku poprawiły także Niemcy północne, Łotwa, a także bardzo rowerowa Dania, gdzie przejechałem około 300-kilometrowy odcinek szlaku biegnący z Kopenhagi na południe kraju. Nie spodziewałem się, że zastanę region tak spokojny, że po jego drogach będą paradować niczym nieniepokojone pawie.
Nowoczesnym promem hybrydowym po Bałtyku
Podczas wyprawy rowerowej po Danii atrakcją jest nawet sposób dotarcia na miejsce startu rowerowej aktywności. Z kilku możliwych opcji transportu z Polski do Danii wybrałem podróż promem z Rostocku na północy Niemiec do Gedser - miasteczka na najbardziej na południe wysuniętym końcu Danii. To pomiędzy nimi kursują dwa nowoczesne promy hybrydowe, łączące klasyczny napęd spalinowy z elektrycznym. Zarówno na jednostce M/S Berlin, jak i na M/S Copenhaga, jeden z pięciu silników Diesla zastąpiono silnikiem elektrycznym, który czerpie energię z baterii o pojemności odpowiadającej prawie 200 bateriom z przeciętnego hybrydowego samochodu osobowego.
Na promie do Danii dla rowerzysty jednak nie ma taryfy ulgowej - najpierw oczekiwanie na wjazd wśród ustawionych w kolumny dziesiątek ciężarówek, potem parkowanie razem z nimi w ogromnej ładowni na najniższym pokładzie hybrydowego promu. Myślę, czy bezpiecznie jest zostawić tu cały bagaż? Po chwili wątpliwości wygrywa wiara w ludzi, zabieram ze sobą tylko najcenniejsze rzeczy i promowa winda wiezie mnie w kierunku Słońca dopiero wschodzącego nad Bałtykiem. Na czas pobytu pasażerów na górnych pokładach dolna przestrzeń załadunkowa jest zamykana i teoretycznie nikt nie ma dostępu ani do ciężarówek, ani do mojego roweru z resztą bagażu.
Dwie godziny później zjeżdżam z promu na duńską wyspę Falster. Aby dostać się stąd do stolicy Danii muszę jeszcze przejechać rowerem kilkanaście kilometrów do miasta Nykøbing Falster, tam wsiąść w pociąg do Kopenhagi i w nim spędzić kolejne dwie godziny. Ale już te pierwsze kilometry po zjechaniu z promu pokazują klimaty, jakie doskonale pamiętam z naszej wycieczki na Bornholm przed laty. Na bocznych drogach między Gedser a Nykøbing Falster właściwie nie spotykam samochodów. Jest ich więcej dopiero na ruchliwej szosy E55, wzdłuż której biegnie jednak bezpieczna droga rowerowa. Wszędzie jest czysto, kolorowo, estetycznie - dokładnie tak, jak wyobrażam sobie Danię.
Rowerem po światowej stolicy kopenhagizacji
Po południu wysiadam na Københavns Hovedbanegård, czyli głównym dworcu kolejowym w Kopenhadze i wpadam w wir efektów kopenhagizacji. To właśnie stolica Danii nadała angielskiemu zwrotowi „to copenhagenize” nowe znaczenie. Kopenhagizacja dzisiaj to proces zmian dokonywanych przez człowieka w miejskiej tkance, nadający pieszym i rowerzystom najwyższy priorytet w polityce transportowej, zwiększający tym samym komfort życia w mieście. Ponad połowa mieszkańców Kopenhagi zamiast samochodu wybiera rower ze względu na szybkość dotarcia do celu, a sprawne poruszanie się po kopenhaskich drogach rowerowych jest tu podstawową umiejętnością. Nie ma miejsca na leniwe przejażdżki, a szybkie obroty korbami tysięcy rowerów napędzają krwiobieg miasta. Nawet zieloną falę sygnalizacji świetlnej w Kopenhadze dostosowano do tempa jazdy roweru, a nie samochodu.
Kopenhaga ma szesnaście rowerowych mostów
Wyzwaniem dla miejskich architektów w Kopenhadze było pogodzenie morskiego żywiołu z rowerowym. Miasto leży na dwóch wyspach, pociętych dodatkowo historycznymi kanałami, których brzegi w 2019 roku łączyło aż szesnaście rowerowych mostów o różnej wielkości i kształcie. Prawdopodobnie tym najbardziej znanym jest Cykelslangen czyli Rowerowy Wąż, którego 230-metrowa droga rowerowa wije się na wysokich podporach nad jednym z kanałów i między kopenhaskimi biurowcami. Nieustannie w obydwu kierunkach pędzą po nim potoki miejskich rowerzystów do lub z pracy, szkoły, zakupów czy randki. W ostatnim czasie o wiele głośniej było jednak o innym z rowerowych mostów w Kopenhadze, a zasługę mają w tym... Polacy. Niestety.
Polski most okrzyknięty fatalną pomyłką
Zaprojektowany przez architektów z polskiej pracowni Studio Bednarski most Inderhavnsbroen (nazywany „całującym się” ze względu na zsuwającą się konstrukcję przęseł) natychmiast został okrzyknięty fatalną pomyłką przez kopenhażan. Przeciętny rowerzysta od razu zauważy błędne poprowadzenie rowerowego ruchu po moście, skutkujące licznymi śladami awaryjnego hamowania. „Polski” most w Kopenhadze szybko okazał się również zbyt stromy, a jego nawierzchnia zbyt śliska w deszczowe dni. O niebezpieczeństwach czekających na rowerzystę przejeżdżającego przez Inderhavnsbroen ostrzegają biało-czerwone elementy, które Duńczycy umieścili na przezroczystych barierach mostu i zbyt ostrych zakrętach zaprojektowanych przez Polaków. Polskim architektom zarzuca się nawet to, że nie wzięli pod uwagę kodeksu najlepszych praktyk rowerowych, które Dania wypracowywała przez lata.
Po otwarciu położonego w sercu Kopenhagi mostu Inderhavnsbroen w duńskich i światowych mediach wielokrotnie przywoływano smutną konstatację eksperta do spraw mobilności, Mikaela Colville-Andersena. Colville-Andersen uznał, że poprawne zaprojektowanie rowerowej konstrukcji przez architekta z kraju, gdzie roweru wciąż nie traktuje się poważnie jako środka codziennego transportu, od początku było skazane na niepowodzenie. Wiele mówi też propozycja, by przydomek „kissing bridge” zastąpić innym, bardziej adekwatnym „missing bridge”... A jeśli wydaje Wam się, że krytyka mostu zaprojektowanego przez Polaków jest przesadzona, spójrzcie czym odpowiada Google na pytanie o „the worst bicycle bridge”.
Narkotykowe delikatesy w zaskakującej Christianii
O odwiedziny na moście Inderhavnsbroen nie jest trudno - łączy najczęściej obecne na kopenhaskich widokówkach kolorowe nabrzeże Nyhavn z niezwykle intrygującą Christianią. Z miejsca pełnego historycznych, portowych tradycji przenosimy się w boleśnie współczesny klimat, który wydaje się powoli wymykać uznanym standardom i oddalać od pierwotnego wizerunku, który przez wiele lat przysparzał Christianii popularności. Tysiące turystów snują się dzisiaj po uliczkach artystycznej osady, a wokół nich gangsterzy - wyjęci żywcem z telewizyjnych seriali o motocyklowych gangach - sprzedają twarde narkotyki z wysokich, barowych stolików. W biały dzień w stolicy kraju Unii Europejskiej kupić można zapewne każdy narkotykowy delikates. Haszysz, marihuana, kokaina, LSD i inne naturalne lub syntetyczne narkotyki ze świata - wszystkie oferowane są z niewielkich pojemników, z którymi łatwo uciec przed policyjnym nalotem.
Policyjna akcja w Christianii wydarzyła się dosłownie na moich oczach. Zwarta grupa policjantów w pełnym rynsztunku wbiegła na teren Christianii w kierunku skweru, gdzie zaledwie kilkadziesiąt sekund wcześniej kwitł narkotykowy biznes, a jeden z miejscowych osiłków w niewyszukany sposób zwracał mi uwagę bym nie próbował robić zdjęć trzymanym w dłoni aparatem. Na tle kolorowych malowideł o pacyfistycznym przesłaniu mieszają się czasy przekwitających dzieci-kwiatów i światowa przestępczość zorganizowana. Sceny które widziałem były jednymi z tych najbardziej zaskakujących podczas naszych podróży, choć chyba trudno mi powiedzieć, że sprawiają mi podróżniczą satysfakcję.
Rowerowy most, który łączy trzy brzegi
W stolicy Danii przejechałem jeszcze jeden z wyjątkowych rowerowych mostów Kopenhagi, które dobitnie pokazują, że wszystko jest możliwe, jeśli tylko za miejską polityką rowerową stoją rzutkie, kompetentne osoby. Tym razem był to Trangravsbroen, który ze względu na kształt podniesionych przęseł nazywany jest mostem „motylim”. Wyjątkowa praktyczność Trangravsbroen polega na tym, że łączy aż trzy brzegi kanałów, a nie jak standardowy most - dwa. Obserwując tak nietuzinkowe podejście do budowy miejskiej infrastruktury rowerowej trudno się dziwić, że to właśnie Kopenhaga stała się matką chrzestną terminu „kopenhagizacja”.
Najczęściej odwiedzane miejsce w Kopenhadze
Właśnie przez Trangravsbroen, a potem wspomniany polski Inderhavnsbroen, docieram do wspominanego już wcześniej Nyhavn - wizytówki Kopenhagi, najbardziej popularnego widoku duńskiej stolicy. Nyhavn to kanał portowy i biegnące wzdłuż niego po obu stronach ulice, które dawniej służyły jako nabrzeża rybackie, również miejsce przeładunku i handlu towarami. Obecnie Nyhavn pełni głównie funkcje rozrywkowe, także restauracyjne, reprezentacyjne, a nabrzeże wykorzystywane jest też jako miejsce ekspozycji zabytkowych 200-letnich statków. To prawdopodobnie również najbardziej popularne miejsce w Kopenhadze - w sobotnie, jesienne popołudnie trudno było się tędy przecisnąć.
Stok narciarski na dachu spalarni odpadów
Atrakcyjnością zupełnie innego typu cieszy się nowa spalarnia odpadów komunalnych Amager Bakke, doskonale wpisująca się w świeże, skandynawskie spojrzenie na ekologię. Nazwano ją Copenhill, bo zbudowaną ją w kształcie wzgórza - pochyły dach spalarni pełni funkcję całorocznego stoku narciarskiego, a także trasy do treningów biegowych i punktu widokowego na Kopenhagę. Wykorzystane technologie mają plasować Amager Bakke na pierwszym miejscu na świecie pod względem czystości produktów spalania emitowanych do atmosfery. Do Copenhill jadę prosto z festiwalu latawców odbywającego się na pobliskiej plaży, jednak tym razem źle trafiam - zamiast rzutu oka na Kopenhagę ze szczytu budynku były letnie zawody narciarskie Red Bulla na nawierzchni z igelitu i ograniczony dostęp do obiektu.
Reffen - nieustający festiwal ulicznego jedzenia
Po zawodach na Copenhill wielu widzów udawało się do położonego zaledwie kilkaset metrów dalej Reffen - na dawne portowe tereny przemysłowe, gdzie powstało zagłębie startupów i… nieustający festiwal organicznego street foodu. I tak do podróży rowerem po Danii dołożyłem jeszcze kulinarne zwiedzanie świata. Kilkadziesiąt punktów gastronomicznych w Reffen oferuje potrawy z wielu zakątków globu, po skonsumowaniu których można zasiąść w wygodnym leżaku nad głównym kopenhaskim kanałem tuż obok i cieszyć się jesiennym słońcem. Ogromnego talerza filipińskiego jedzenia sobie nie odmówiłem, ale na późniejszy czil już nie miałem czasu.
Jedna z najbardziej przecenianych atrakcji
Przed wyjazdem z Kopenhagi zajrzałem jeszcze do kopenhaskiej syrenki. Zastana scena znacząco różniła się od przewodnikowych widoków tego miejsca. W sobotnie popołudnie Małą Syrenkę otaczały setki osób, czekających na swoją kolejkę do pamiątkowego selfie. Z trasy po współczesnych atrakcjach Kopenhagi, pokazujących mi pełną życia, nowoczesną europejską stolicę, zostałem sprowadzony do parteru przez smutny przykład overtourismu, którego również byłem częścią w tym momencie. Po powrocie z Danii znalazłem informację, że syrenka z Kopenhagi uznana została jedną z najbardziej przecenianych atrakcji światowej turystyki. Całkiem… słusznie.
Kopenhaska kultura rowerowa zamiast zabytków
Nie mogę powiedzieć, że zwiedziłem Kopenhagę. Zamiast poznawać atrakcje miasta obserwowałem kopenhaską kulturę rowerową i oglądałem rowerowe mosty. Czymś naprawdę niezwykłym było móc obserwować, że rowerem po Kopenhadze poruszają się tutaj naprawdę wszyscy - zwykli ludzie dojeżdżający codziennie do biura, rodzice z dziećmi w koszach stylowych rowerów cargo, ale i azjatyccy dostarczyciele jedzenia z kolorowymi plecakami. Od sportowych strojów tych ostatnich po eleganckie garnitury i damskie szpilki. Najważniejsze zabytki Kopenhagi jeszcze kiedyś na pewno zobaczę - tym razem bardziej atrakcyjne dla mnie były rowery, rowerzystki i rowerzyści.
Duńskie muzeum sztuki w przestrzeni publicznej
Pierwszym przystankiem w mojej krótkiej podróży po europejskiej trasie EuroVelo 10 dookoła Morza Bałtyckiego było niewielkie Køge, w którym chciałem zobaczyć niecodzienne muzeum sztuki w przestrzeni publicznej. Zaskoczona turystą z Polski pani kustosz z dumą zaprezentowała mi jeden z celów tego miejsca - gromadzenie szkiców i projektów dzieł sztuki, które na co dzień podziwiane są w wielu miejscach publicznych i w muzeach Danii. Na ostatniej kondygnacji prezentowana jest kolekcja siedemnastu ogromnych kolorowych szkiców duńskiego artysty Bjørna Nørgaarda. Szkice, prezentujące historię Danii, posłużyły do wykonania kolekcji gobelinów przekazanych w 1990 roku w darze dla królowej Danii Małgorzaty II na jej pięćdziesiąte urodziny. Gobeliny te zdobią dziś wnętrza królewskiego pałacu Christiansborg w Kopenhadze.
Nie ma parawanów, kebabu, gofrów i disco polo
Po niemal stu kilometrach jakie minęły od wyruszenia z Kopenhagi w końcu dotarłem nad Bałtyk. Szumu fal nie zagłuszała już kakofonia miasta - znów było pięknie pusto, spokojnie. Na duńskim wybrzeżu widoku na morze nie zasłaniają żadne szpetne pensjonaty i hotele, nie ma hord turystów pędzących rano by otoczyć parawanem swój kawałek plaży, nie ma budek z kebabem, goframi i watą cukrową, nie ma ryczącej tandetnej muzyki, przed którą uciekają mieszkańcy. Można odnieść wrażenie, jakby masowa turystyka tu nigdy nie dotarła, a duńskie wybrzeże Bałtyku należało wyłącznie do zwykłych mieszkańców w ich czasem niezwykłych domach.
Kolorowe domy budowane z bałtyckiego klifu
Na te zwykłe-niezwykłe duńskie domy zwróciła mi uwagę zaczepiona podczas jazdy miejscowa rowerzystka. Rzeczywiście - gdy zacząłem przyglądać się fasadom domów, często krytych strzechą i barwnie malowanych, pod warstwą tynku i farby zacząłem dostrzegać nieregularne granice kamiennych bloków, z których wybudowano domy. Tym budulcem był wapień z klifu Stevns Klint, do którego właśnie zmierzałem. W ten sposób wybudowano tysiące okolicznych domów, budynków gospodarczych, a nawet pałace i rezydencje.
Klucze do domu czekały w kopercie na drzwiach
Tamtego wieczora nie zastałem gospodarza mojego noclegu - klucz i krótkie wskazówki zostawił mi w kopercie na drzwiach niewielkiego pensjonatu. W świetle lamp po wczesnym jesiennym zmierzchu dostrzegłem, że stoję na dziedzińcu starego, tradycyjnego gospodarstwa wiejskiego zamienionego ze smakiem na kameralny obiekt noclegowy. Niewielkie izby wypełniały stare sprzęty, a wchodząc trzeba było pochylić głowę by zmieścić się w niskich drzwiach. Spałem na starym, drewnianym łóżku z wysoką ramą przyjemnie zaskoczony nieoczekiwanym nastrojem miejsca. Atrakcyjna okazała się także cena noclegu, jaka dostępna była w serwisie noclegowym Booking.com.
Malowniczy klif na liście dziedzictwa UNESCO
Jednak nie dane było mi wyspać się tej nocy. Wschód Słońca oglądałem pod wpisanymi na listę UNESCO klifami Stevns Klint, do których z mojego pensjonatu miałem zaledwie kilkaset metrów. Ciągnące się przez 15 kilometrów skalne urwisko jest jednym z najlepiej dostępnych na świecie miejsc, które eksponują granicę pokładów skalnych z okresu kredy i trzeciorzędu, tzw. granicę K-T. W ciemniejszej warstwie dzielącej ścianę klifu na dwie części - dolną kredową i górną wapienną - znajdują się pozostałości po chmurze pyłów i odłamków, jaka, według naukowców, pokryła Ziemię aż 66 milionów lat temu po uderzeniu asteroidy w miejscu dzisiejszego półwyspu Jukatan. Wystarczy zejść po stromych schodach na plażę i przejść kilkadziesiąt metrów, by na wyciągnięcie ręki mieć absolutnie niezwykły geologiczny ślad wydarzeń sprzed niewyobrażalnej dla nas liczby lat.
Do obejrzenia jest tu jednak więcej, niż efektowne klifowe wybrzeże. Nad skalnym urwiskiem stoi zbudowany z klifowego wapienia stary kościół w Højerup, którego prezbiterium osunęło się z częścią klifu do wód Morza Bałtyckiego w 1928 roku. Od tamtego czasu wzmocniono urwisko, a kościół stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji wybrzeża Danii. Warto było zarwać końcówkę nocy, by obserwować, jak jasna sylwetka kościoła zmienia barwę wraz z wyłaniającym się z wód Bałtyku Słońcem. Podczas mojej jesiennej podróży byłem tu zupełnie sam, mając tylko dla siebie malowniczy klif, czarną plażę u jego podnóży i zawieszony nad nią kościół.
Jedna z najważniejszych baz wojskowych NATO
Położenie geograficzne nad cieśniną Øresund i w niewielkim oddaleniu od Kopenhagi przez lata nadawało temu fragmentowi bałtyckiego brzegu bardzo specjalne znaczenie militarne. W 1952 roku wybudowano tu jedną z najważniejszych baz wojskowych NATO, jakie miały strzec Europę Zachodnią przed inwazją wojsk Układu Warszawskiego. Baza wojskowa Stevnsfort miała za zadanie także kontrolować ruch jednostek morskich wpływających i wypływających z akwenu Morza Bałtyckiego. Długość podziemnych korytarzy, które miały chronić załogę fortu przed możliwym atakiem atomowym, a które obecnie są częścią kompleksu muzealnego, przekracza półtora kilometra. Stevnsfort aż do 2000 roku był aktywnym obiektem wojskowym, więc należy do stosunkowo młodych placówek muzealnych.
Na drogach specjalne pobocza dla rowerzystów
Po Zelandii i wyspie Møn europejska trasa rowerowa dookoła Morza Bałtyckiego rzadko biegnie po drogach rowerowych, co jednak nie wpływa na mniejsze bezpieczeństwo jazdy rowerem. Bo oto na szosach z większym ruchem pojawiają się rozwiązania, które wcześniej widzieliśmy w Holandii lub na testowych fragmentach dróg w Borach Tucholskich. To szerokie pobocza dla rowerów jakie maluje się po obu stronach jezdni, zostawiając pośrodku jeden pas dla samochodów jadących w obydwóch kierunkach. Samochody mijają się lub wyprzedzają korzystając krótko z przestrzeni przeznaczonej dla rowerzystów, po czym wracają na środkowy pas. To interesujący sposób na ochronę rowerzystów, do którego w Polsce najprawdopodobniej szybko nie dojrzejemy.
Piękne gotyckie kościoły po drodze
Podróż po duńskiej części europejskiej trasy rowerowej dookoła Morza Bałtyckiego urozmaicają różnej wielkości gotyckie kościoły. Czasem budowane z wapiennych bloków z bałtyckiego klifu, innym razem o tradycyjnej, ceglanej konstrukcji, sprawiają wrażenie bardzo dobrze zachowanych pamiątek sprzed wielu wieków. Najbardziej wyjątkowym wydał mi się kościół w Præstø, datowany na początek XIV wieku. Na początku XVI wieku do głównej nawy kościoła dobudowano trzy duże kaplice nadając obiektowi zupełnie niespotykanego wyglądu. Oryginalne średniowieczne świątynie można zobaczyć między innymi w Valløby, w Stroeby i w Roholte.
Najwyższe klify nad Morzem Bałtyckim
Klify Stevns Klint, dochodzące do „jedynie” 40 metrów wysokości, są trzykrotnie niższe od znajdujących się kilkadziesiąt kilometrów dalej - na wyspie Møn - najwyższych klifów nad Morzem Bałtyckim. Klify Møns Klint sięgają aż 130 metrów wysokości, a wielkością i urodą kredowych urwisk przyćmiewają nawet klify na niemieckiej Rugii. W 2007 roku powstało GeoCenter Møns Klint - nowoczesna placówka edukacyjna opowiadająca o Møns Klint, położona w pobliżu najwyższych partii klifu. Warto wiedzieć, że podczas gdy GeoCenter odwiedzają setki, a może tysiące turystów, kilka kilometrów na północ znajduje się mało, a może i zupełnie niepopularne zejście na bałtycką plażę, gdzie kontakt ze spektakularnymi urwiskami może być bliższy i bardziej osobisty.
Częścią GeoCenter Møns Klint jest multimedialna wystawa pod tytułem „Gdzie narodziła się Dania”, która w atrakcyjny sposób prezentuje geologiczną historię duńskiego państwa. Częścią ekspozycji są ślady plateozaura, jakie odnaleziono we wschodniej Grenlandii, a więc na terytorium należącym do Królestwa Danii. A jeśli macie możliwość planowania momentu, kiedy odwiedzicie Møns Klint, najlepszym czasem na pewno jest poranek lub przynajmniej pierwsza część dnia, gdy klify oświetla wschodzące Słońce. Po południu położone po wschodniej części wyspy klify chowają się w długim, ciemnym cieniu rzucanym przez siebie na Morze Bałtyckie.
Centrum Rowerowe naszym partnerem w podróży
A kolejne zdjęcie charakterystycznych duńskich oznaczeń rowerowych, duńskiego krajobrazu zaraz po opuszczeniu okolic Møns Klint i mojego wyprawowego roweru wykorzystam do ogłoszenia wiadomości, że naszym partnerem w rowerowych podróżach przez najbliższy rok będzie Centrum Rowerowe. Największy polski sklep rowerowy oferuje wszystkie nasze ulubione elementy wyprawowego wyposażenia - od sprawdzonych chwytów na kierownicę, przez sakwy rowerowe aż po rowery. W Centrum Rowerowym kupicie także odzież rowerową, buty czy kaski. A my w kolejnych relacjach z naszych wypraw poświęcimy więcej czasu naszemu wyposażeniu.
Nieprzyjemne rozwiązanie poza sezonem letnim
Teraz informacja, która przyda się szczególnie podróżnikom, którzy po duńskim EuroVelo 10 zamierzają podróżować jesienią lub wiosną. Otóż musicie wiedzieć, że prom pomiędzy miejscowościami Bogø i Stubbekøbing (czyli pomiędzy wyspami Bogø i Falster) kursuje tylko w okresie letnim. Więc już wczesną jesienią może się okazać, że jesteście skazani wyłącznie na oddalony o kilkanaście kilometrów most autostradowy, którym z kolei… nie można jeździć rowerem. Ratunkiem będzie znalezienie kogoś, kto pomoże przewożąc rower samochodem. Do przejazdu kilkukilometrowym odcinkiem autostrady łączącej Kopenhagę z południem kraju nie zachęcam. Bez wątpienia taka sytuacja na trasie to bardzo nieprzyjazne rozwiązanie, mogące narazić rowerzystę na niebezpieczeństwo lub wysokie koszty mandatu.
Klimatyczne naturalne trasy nad wodami Bałtyku
Jednak gdy już dostaniecie się na wyspę Falster, czeka Was może najsympatyczniejszy fragment całej wyprawy po duńskim wybrzeżu Bałtyku. Dużą część szlaku EuroVelo 10 biegnącego wschodnim wybrzeżem Falster stanowią naturalne, wyjątkowo urokliwe leśne trasy. Czasem mają postać normalnej leśnej drogi, gdzie za firanką drzew szumi morze, a czasem to wąska ścieżka poprowadzona ledwie dwa-trzy metry od chlupoczącej toni Bałtyku. Warto podkreślić, że mimo braku asfaltowej nawierzchni wszędzie jest twardo i wygodnie - rower z sakwami nie stanowi tu żadnego problemu, choć przyczepka dziecięca czasem może nie zmieścić się w wąskim śladzie.
Widok na największy statek wycieczkowy świata
I choć to już nie będzie Dania, a Niemcy, to podpowiem Wam, by podczas rejsu z Rostocku do Gedser (lub w przeciwnym kierunku) z uwagą obserwować zachodni brzeg uchodzącej do Bałtyku rzeki Warnow, blisko bazy promowej z której korzysta „nasza” linia promowa. Tam, w suchym doku stoczni MV Werften stoi coś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak blok mieszkalny, a po przyjrzeniu okazuje się być... potężną częścią mieszkalną największego na świecie wycieczkowca, jaki budowany jest w miejscowej stoczni. Ta gigantyczna konstrukcja pomieści aż 2500 kabin pasażerskich, w których w rejs wyruszy 5000 pasażerów. I jak tu dziwić się widokowi tłumu turystów wokół kopenhaskiej Małej Syrenki?
Jeszcze jedna doskonała nadmorska trasa
Duński fragment nadmorskiego EuroVelo 10 spodoba się wszystkim, którzy lubią tradycyjne szlaki rowerowe. Wiele naturalnych odcinków, duża część trasy poprowadzona po szosach, ale z wyodrębnionym poboczem rowerowym, część po drogach rowerowych, a w końcu - bardzo duży kontakt z naturalnym, nadmorskim krajobrazem. Wydaje się, że Dania zaoferuje każdemu turyście rowerowemu coś, co lubi. A Kopenhaga postawi symboliczną “kropkę nad i” urzekając swoją niezwykłą rowerową kulturą. Bardzo zachęcam - gdy już przejedziecie polskie wybrzeże Bałtyku, wpiszcie Danię na Waszą wyjazdową listę.
Ciekawe że dokładnie tak widziałem Danię. Myślałem że jedyna atrakcyjność Danii to Gang Olsena, atrakcyjne Dunki i te rowery, które wprowadzili by ożywić nudne miasta. Bardzo przyjemnie się rozczarowałem Dania wygląda rzeczywiscie atrakcyjnie. Piękne drogi na rower! Dziekuję!
Powiem nawet więcej: że ciekawiej może być na wybrzeżu Morza Północnego, bo to będzie trochę co innego niż nasz Bałtyk. Chociaż tam chyba nie będzie takich klifów? :) W każdym razie - tak, ja też czuję się bardzo zachęcony do kolejnego wypadu do Danii :)
Polecam się, dzięki za komentarz :)
Super artykuł! w tym roku też się tam wybieramy, mnóstwo ciekawych informacji i super zdjęcia, dzięki :)
Cześć Janku, przepraszam, że dopiero odpowiadam. Jeśli w czymś pomóc, to służę wszystkim co wiem :)
A przy okazji - rzuciłem okiem na Twoją stronę i trafiłem na artykuł o rowerach na pasek. Sporo interesujących informacji, przeczytałem z ciekawością, bo trzeci miesiąc właśnie na takich jeździmy. Na razie - jesteśmy zachwyceni, świetna sprawa! :)
Cześć! Bardzo fajny tekst. Chciałem zapytać, za pomocą jakiej aplikacji tworzysz ślad GPS, który nam udostępniasz? I czym polecasz go otwierać (aplikacje dostępne na telefony komórkowe) bo chciałbym skorzystać ze śladu 1 do 1 udostępnionego przez Ciebie, który będzie mnie prowadził niczym nawigacja. ;)
Nie nawiguję telefonem podczas jazdy, więc nie powiem Ci jak to wygląda z mojego doświadczenia, ale koledzy korzystają zwykle z Locusa lub Mapy.cz - obydwie apki importują zewnętrzne ślady w pliku gpx i obydwie potrafią nawigować sygnalizując skręty na ekranie i chyba obydwie robią to też komunikatami głosowymi. Mam nadzieję, że pomogłem :)
Dodaj Twój komentarz